Syreny strażackie zawyły w Brodnicy we wtorek późnym wieczorem. Tuż za blokami ul. 18 Stycznia, za garażami, paliła się stodoła. Ogień bardzo szybko pochłaniał drewniane elementy, siano było dodatkowym bodźcem, a wielowarstwowa papa dawała
efekty czarnego dymu
Widoczny był na osiedlach Wyspiańskiego i Mieszka, tam gdzie są betonowe bloki. Ze stodoły ogień przerzucił się na sąsiedni warsztat elektromechaniczny, kryty eternitem. Trudno o lepszy materiał łatwopalny.
Udało się wyprowadzić samochody z warsztatu, choć w pewnym momencie powstała panika, bo pobliskie garaże mogły też być
w zasięgu ognia
Oprócz strażaków z brodnickiej PSP - cztery zastępy - do akcji wkroczyły jednostki OSP z Osieka, Zbiczna, Grążaw, Zgniłobłot, Świedziebni. Przez blisko cztery godziny trwało gaszenie pożaru. Niestety, akcja dowiodła, jak bardzo brakuje koordynacji działań wszystkich służb. W pewnym momencie woda z trzech hydrantów miała tak niskie ciśnienie, że węże strażackie były całkowicie miękkie - jak powiadają fachowcy. Próbowano kontaktować się z miejskimi "Wodociągami", aby zwiększono ciśnienie, nie było jednak osoby dyżurnej, odpowiedzialnej. Wozy strażackie jeździły po mieście po wodę z innych hydrantów. Reporter "Pomorskiej" przypatrywał się akcji od strony stodoły. Strażacy stali z wężami, bezradnie oczekując na podanie wody.
Wprawdzie wówczas już ogień nie szalał, ale przecież
nadal paliło się
Ze wstępnych ocen straty oszacowano na 45 000 złotych. Sprawcę pożaru ustalono. Jedenastoletni chłopiec bawił się zapałkami. Rzucił jedną, tuż przy stodole. I nieszczęście gotowe.
Stodoła i warsztat
Bogumił Drogorób
Przez głupotę ten pożar, nieroztropność jedenastoletniego chłopca. Na szczęście nikt nie ucierpiał, są tylko straty materialne.
