Tym jedynym przypadkiem jest dawna nasycalnia podkładów kolejowych w Solcu Kujawskim. Dla rekultywacji zdegradowanych gruntów opracowano zupełnie nową metodę. Nie wywozi się ziemi, ale rekultywuje się ją na miejscu. To znacznie tańszy sposób. I lepszy.
Bo jak wywiezie się ziemię, to problem spada na innych. Dlatego temu, co dzieje się w dawnej nasycalni w Solcu Kujawskim przyglądają się inni. Wszak terenów zdegradowanych chemicznie jest w naszym kraju jeszcze sporo. A w nasycalni powoli dobiega końca rekultywacja terenu. Płucze się m.in. zanieczyszczony grunt, który w kolejnych etapach poddawany jest bioremediacji, czyli działaniu bakterii "pożerających" szkodliwe substancje. Przy czym - to ważne - efekty prac są monitorowane, a próbki badane w niezależnym laboratorium.
Najbardziej skażony grunt wydobywa się aż do głębokości wody podziemnej i poddaje procesowi płukania w przystosowanych do tego zbiornikach. Kilka koparek zaopatrzonych w specjalne łyżki przeciera i - jak opowiada obrazowo Zbigniew Stefański z soleckiego ratusza - pierze skażony materiał.
Uprana ziemia jest składowana na specjalnej pryzmie i poletkach do remediacji, gdzie jest polewana biopreparatem. A ten jest przygotowywany na miejscu, z wykorzystaniem namnożonych mikroorganizmów glebowych występujących na rekultywowanym terenie...
Solecką metodą rekultywacji zainteresował się Maciej Grabowski, minister ochrony środowiska, który odwiedził nasycalnię z okazji wyjazdowego posiedzenia rządu. Jak podkreślił na zakończenie wizyty w Solcu - warto, by ten nowatorski projekt został rozpropagowany.
Zastosowana w dawnej nasycalni podkładów sprawdza się. Stężenie fenoli i innych pozostałości oleju kreozotowego maleje. A to przecież najważniejsze