Mam na imię Roman. Mam 64 lata. I spaprane życie. Od dwóch lat jestem bezdomny. Od dwóch tygodni mieszkam na przystanku autobusowym na Bartodziejach. Chyba, że pada, to śpię na klatce w bloku obok.
Moja jedyna własność to plecak. W nim parę ciuchów, leki przeciwbólowe i bandaże. Sam je sobie kupuję. Mam 600 złotych renty.
Rodzina
Fajną, normalną miałem mieć przyszłość. Dobrze się uczyłem. Skończyłem technikum ekonomiczne. To nasze, na Gajowej na Bartodziejach. Pracowałem, dobrze zarabiałem. Ożeniłem się. Urodziło nam się dwóch synów.
Mieszkaliśmy w kamienicy przy ul. Granicznej na Okolu. U prywatnego właściciela. Mieliśmy 37-metrowe mieszkanie. Doszło do tego, że za sam czynsz właściciel kazał nam płacić 1200 złotych. Praca się skończyła. Straciliśmy mieszkanie.
Przeczytaj także: Czteroosobowa rodzina Nowaków od ponad pół roku jest bezdomna
Rak
Sam jestem na tym świecie. Jeden syn ma 27 lat. Drugi - 29. Dawno temu wyjechali zagranicę, do pracy. Nie mam z nimi kontaktu.
Żona zmarła. Na raka. Teraz rak cofnął się po mnie. Mam raka kości. Choroba zaczęła się od nóg. Pani zobaczy, jak mi je powyginało. Dwa tygodnie temu wyszedłem ze szpitala. Lekarz radzi, żeby amputować mi obie nogi. Na razie nie chcę. Widziała pani kiedyś bezdomnego na wózku inwalidzkim? Ja nie.
Przeczytaj także: Nocka wśród bydgoskich bezdomnych. Jak żyją?
Kąpiel
Butów ubrać nie mogę. Tak bolą nogi. Ropa cieknie. Śmierdzi. Wiem, wiem. Ode mnie też śmierdzi. Kiedy to ja ostatnio się kąpałem? Miesiąc temu jakoś. Balaton blisko, bym się wykąpał, ale nie mogę, bo przecież nie wejdę o kulach do wody. Przewrócę się i utopię. A ja chcę żyć. Mimo wszystko.
Czasem chodzę się umyć do publicznej łazienki. Tu, na targowisku. Ale jak się myć, skoro i tak muszę podpierać się kulami? Normalnie przecież nie stanę na nogach. Nikt mi nie pomaga.
Ludzie z okolicy mnie znają. Pani z banku naprzeciw przystanku dała mi ubrania po swoim zmarłym mężu. Miałem je parę dni. Ukradli mi.
Herbata
Czasem ktoś z wieżowca obok przyniesie kanapkę. Czasem herbatę. A propos herbaty - czasem przywożą mi ją policjanci. Podjadą, zagadną, podpytają, czy nie chcę iść do schroniska, wylegitymuję się im. I odjadą.
Straż miejska nie jest taka fajna. Ksiądz też nie. Gdy poszedłem poprosić o pomoc, powiedział, że mam do pracy iść.
Pyta mnie pani o schronisko? O nie! Ja tam nie pójdę. Bezdomni narzekają na schroniska. Zresztą: nie przyjęliby mnie z takimi nogami. Do szpitala mnie przyjmują, ale niechętnie.
Może jednak do tego całego szpitala wrócę. Obiecałem sobie, że w ciągu dwóch tygodni zdecyduję, czy poddam się amputacji nóg.
Przeczytaj także: 300 bezdomnych bydgoszczan woli spać wszędzie. Byle nie w schronisku
Czytaj e-wydanie »