Chodzi o wczorajszą apelację w sprawie tzw. afery mostowej, podczas której na ławie oskarżonych zasiadło dwóch urzędników: Wiktor K., szef wydziału gospodarki nieruchomościami i Andrzej J., były wiceprezydent miasta.
Nikt nic nie stracił
Prokuratura oskarżyła ich o to, że nie dopełnili swoich obowiązków: sprzedali w 2005 roku grunt Bożenie Cz., chociaż wiedzieli, że w jego pobliżu będzie przebiegać droga dojazdowa do planowanego nowego mostu. Wcześniej kobieta miała ten teren w wieczystej dzierżawie. Skarb państwa miał na tym stracić ok. 120 tys. zł.
Sąd pierwszej instancji skazał obu urzędników na 4 miesiące więzienia w zawieszeniu na 2 lata. Zgodził się jednak z adwokatami urzędników, którzy udowadniali, że skarb państwa nic nie stracił, bo odszkodowanie i tak musiała zapłacić gmina Toruń. Ta ostatnia też żadnych strat nie poniosła, bo to, czy teren był wykupiony czy w dzierżawie, nie miało wpływu na wysokość odszkodowania.
Paragraf i tak się znajdzie?
Z taką decyzją nie zgodziła się jednak żadna ze stron. Prokuratura uznała, że wyrok jest rażąco niski. Zdaniem oskarżycieli niska kara tylko utwierdzałaby innych urzędników w przekonaniu, że oszustwo popłaca. Prokuratura zakwestionowała też stwierdzenie, że rodzaj prawa własności do gruntu nie ma wpływu na jego wycenę.
Z kolei obrońcy zwracali uwagę na to, że urzędnicy musieli wydać zgodę na wykup.
Z wyrokiem nie zgodzili się wreszcie sami oskarżeni. - Niezależnie od tego, co byśmy zrobili, paragraf by się znalazł - nie krył rozżalenia Andrzej J. - Nie mam wątpliwości, że podjęliśmy właściwą decyzję. Ale mam już dość bycia "aferzystą".