W piątek, 31 stycznia, toruńska prokuratura w oficjalnym komunikacie podała, że wszczęła śledztwo w sprawie śmiertelnego wypadku przy pracy, do którego 23 stycznia br. doszło w gminie Lubicz. Postępowanie ruszyło 28 stycznia, a prowadzi je Prokuratura Rejonowa Toruń Wschód.
-Przedmiotem śledztwa jest niedopełnienie obowiązków w zakresie bezpieczeństwa i higieny pracy i przez to narażenia pracownika Roberta D. na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, w wyniku czego nieumyślnie spowodowano jego śmierć, którą poniósł na miejscu wskutek doznanego urazu wielonarządowego oraz wstrząsu pourazowego - wyjaśnia prokurator Andrzej Kukawski, rzecznik toruńskiej prokuratury.
Dodajmy, że opisany czyn zagrożony jest karą pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
Śmierć na miejscu. Jak i dlaczego zginął Robert D. w żwirowni?
Jak podaje prokuratura, do tragedii doszło w dniu 23 stycznia br. , około godz. 14.40, na terenie żwirowni w jednej z miejscowości na terenie gminy Lubicz.
40-letni pracownik został znaleziony przy jednej z maszyn – podajniku do odsiewania kruszywa. - Jego ciało, a w szczególności kończyny górne, zostały wciągnięte w wał - przekazuje rzecznik prokuratury.
Na miejsce wypadku udał się dyżurny prokurator, gdzie przy współpracy funkcjonariuszy Policji z Komisariatu w Dobrzejewicach przeprowadzono oględziny oraz wykonane inne czynności w niezbędnym zakresie (w trybie art. 308 Kodeksu postępowania karnego). Na miejscu obecny był także przedstawiciel Państwowej Inspekcji Pracy.
- Na podstawie oględzin zewnętrznych i wewnętrznych zwłok zmarłego pracownika przeprowadzonych 24 stycznia br. ustalono, że przyczyną zgonu był uraz wielonarządowy i związany z tym wstrząs - informuje prokurator Andrzej Kukawski.
Co wiadomo nieoficjalnie o dramacie? "On pracował sam. Nie mógł wyłączyć sprzętu"
Nieoficjalnie wiadomo, że Robert D. przed śmiercią sam obsługiwał sprzęt sam. W pobliżu nie było osoby asekurującej. W pewnym momencie maszyna wciągnęła rękę mężczyzny. Nie dał rady się oswobodzić i urządzenie zmiażdżyło mu rękę.
"On pracował przy tej maszynie sam. Nie mógł rozłączyć sprzętu i się wykrwawił. Nikt mu nie pomógł, bo nikogo tam nie było. Dopiero ok. 15:00 znalazł go inny pracownik żwirowni" - powiedział jeden z sąsiadów Roberta D. reportowi portalu O2.pl.
Ten portal podaje, że Robert D. był blisko zakończenia zmiany w pracy. "Od momentu zgonu do momentu znalezienia ciała nie minęło wiele czasu. Chociaż na miejscu błyskawicznie pojawili się ratownicy medyczni i podjęli akcję reanimacyjną, życia mężczyzny nie udało się uratować" - ustalił O2.pl.
W "Nowościach" do sprawy będziemy wracali.
