Jak nieoficjalnie udało się ustalić "Pomorskiej", mężczyzna zmarł na atak serca. Na pomoc lekarza czekał 40 minut. Zdaniem bliskich zdecydowanie za długo.
- Zdarzenie miało miejsce blisko szpitala, a czas przyjazdu karetki przekracza jakiekolwiek założone normy dotarcia zespołu lekarskiego do pacjenta - uważa radny Piotr Mówiński.
Prezes tucholskiego szpitala Leszek Pluciński stwierdził, że nie zna każdego przypadku i nie będzie komentował sprawy. Potem poprosił o dane pacjenta i o nasze pytania na piśmie.
Do pacjentów w powiecie jeździ firma Therapeutica, z którą szpital ma podpisaną umowę. - Trudno mi dyskutować na ten temat. Nie było na pewno żadnego niedociągnięcia z naszej strony - mówi Pluciński. - Karetka typu "S" jest tylko jedna i na pewno nie stała w tym czasie w szpitalu, a lekarz nie siedział bezczynnie. Pomagaliśmy choremu poza Tucholą i dlatego nie mogliśmy dojechać wcześniej.
W karetce "S", czyli specjalistycznej, jest lekarz, w karetkach typu "P", czyli podstawowej - ratownik medyczny. Według Plucińskiego pojazd z ratownikiem był na miejscu szybciej. - Przecież my też jesteśmy z każdego wyjazdu rozliczani, wszystko jest monitorowane, nagrywane. Każdy przypadek wykraczający poza zwyczajowy czas dotarcia na miejsce jest szczegółowo badany przez NFZ - tłumaczy Pluciński.
Jego zdaniem powiat tucholski i tak jest w dobrej sytuacji, bo ma aż trzy pojazdy. - Mimo to opisane sytuacje będą się zdarzać. Jeśli karetka będzie udzielać pomocy 20 kilometrów poza miastem, to nie dojedzie od razu do Tucholi - rozkłada ręce szef szpitala.
Czytaj e-wydanie »