Słyszałem z wiarygodnego źródła, że do premiera Jerzego Buzka byle urzędas z USA wchodził, kiedy chciał, zaś ich ambasador stawiał naszych ministrów na baczność. W zamian otrzymywaliśmy przyjacielskie klepnięcie w ramię i frazesy o braterstwie broni w Iraku. Oczywiście, w imię walki z bronią masowego rażenia i terroryzmem.
To określenie stało się listkiem figowym dla szefów państw militarystycznych. Amerykanie walczą z terroryzmem na Bliskim Wschodzie, Izraelczycy stosujący terror państwowy wobec Palestyńczyków twierdzą, że walczą z terroryzmem, zaś Rosjanie bombardują terrorystów w Syrii. A to, że we własnym interesie, to sprawa trzeciorzędna.
Piszę o tym dlatego, że Parlament Europejski zagłosował właśnie w obronie Edwarda Snowdena i przyznał mu ochronę na terenie Unii. To młody człowiek, który trzy lata temu uciekł z USA. Przez blisko dekadę był współpracownikiem amerykańskich służb specjalnych łącznie z CIA. Po ucieczce ujawnił kilkaset tysięcy dokumentów, z których wynikało, że Amerykanie masowo inwigilują nie tylko swoich, ale miliony obywateli świata za pomocą internetowych portali społecznościowych. Ba, podsłuchiwali też europejskich przywódców: Merkel i Hollanda (jeśli u nas kelnerzy podsłuchiwali ministrów, to CIA i FSB wie o nas wszystko).
Jak można się było domyślać, polscy europosłowie sprzeciwili się ochronie Snowdena. Bo jak można bronić człowieka, który dowiódł, że amerykańskie bajki o demokracji nadają się tylko do czytanek szkolnych. Rozumiem, że w polskim interesie jest sojusz z USA, a nie z Rosją, że USA mogą nam pomóc w ewentualnym konflikcie z Rosją Putina. Ale są granice nieprzyzwoitości, braku godności i wazeliniarstwa. Jak w tajnym więzieniu CIA.