Prokuratura oskarżyła ich o niedopełnienie obowiązków podczas remontu wiaduktu Kościuszki. Estakadę miała przebudować bydgoska spółka "Rawex".
Firma ta zobowiązała się, że w ciągu sześciu miesięcy 2003 roku zburzy stary wiadukt i na zachowanych filarach postawi nowy. "Rawex" jednak nie uporał się nawet z rozbiórką konstrukcji, w związku z czym miasto zerwało z nim umowę. Wkrótce bydgoska spółka upadła, a jej szef Krzysztof Gotowski zginął w tajemniczych okolicznościach. To co rozgrzebał "Rawex" dokończyła warszawska firma "Budimex Dromex". Od 3,5 roku po odnowionej estakadzie jeżdżą samochody.
O rok dłużej wiaduktem zajmuje się wymiar sprawiedliwości.
4,5 roku w niepewności
Szefowie "Raweksu" zanim zeszli z budowy złożyli bowiem do prokuratury doniesienie o niegospodarności, której mieli się dopuścić ówcześni dyrektorzy toruńskiego MZD Janusz Cz. i Sławomir Ch. "Rawex" twierdził, że estakady nie trzeba było rozbierać, a jedynie wyremontować.
Od tego czasu obaj mężczyźni żyją w niepewności. Stracili fotele w MZD, jeden z nich ma problemy ze znalezieniem pracy.
Tymczasem prokuratura badała sprawę dwa lata, proces ciągnie się już dwa i pół roku.
Śledczy wyliczyli, że Janusz Cz. i Sławomir Ch. narazili miasto na ponad 2 mln zł strat.
Miały się na nie składać koszty objazdów autobusów MZK, które z powodu przedłużonego remontu wiaduktu musiały jeździć inną trasą oraz odbudowania przez miasto gazociągu, który przebiegał po estakadzie.
Byli dyrektorzy MZD, którym grozi osiem lat więzienia nie przyznali się do winy.
- Konieczność rozbiórki wiaduktu potwierdziły ekspertyzy. "Rawex" podpisał umowę i powinien się z niej wywiązać - argumentuje Janusz Cz. Przekonuje, że skoro to "Rawex" doprowadził do opóźnień, więc ta firma odpowiada za koszty objazdów autobusów, a nie MZD.
Lista strat
Cz. odniósł się również do oskarżenia prokuratury, że miasto musiało na własny koszt odbudować biegnący przez wiadukt gazociąg, co miał zrobić "Rawex". - Nie było innego wyjścia. Zbliżała się zima, "Rawex" sobie nie radził. Gdybyśmy tego nie zrobili, część Torunia po prostu by marzła - przekonuje.
Śledczy do strat miasta zaliczyli również - co budzi największe wątpliwości - 1,2 mln zł kar umownych, jakich za zerwanie kontraktu "Rawex" domagał się od miasta. Tyle, że w procesie cywilnym sąd przyznał rację miastu.
Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że równie dobrze proces mógł się zakończyć przed rokiem. Ale najpierw sąd uznał, że musi jeszcze raz przesłuchać świadków, od których odebrał wcześniej zeznania, a potem zanosiło się na to, że sprawa trafi do wyższej instancji.
Obecnie bowiem proces toczy się w sądzie rejonowym. A to oznacza, że nawet jeżeli dziś zapadnie wyrok, to i tak nie będzie prawomocny. Obie strony będą się mogły od niego odwołać do sądu okręgowego. Czyli zanosi się na kolejne miesiące, jak nie lata procesu.
Płacimy oczywiście za to my, podatnicy. Przypomnijmy, w procesie chodzi... o niegospodarność.