O „środkowym palcu” posłanki Joanny Lichockiej wiedzielibyśmy może z Facebooka, ale na pewno nie z TVP. A gdyby niemal wszystkie gazety i telewizje, tak jak na Węgrzech, były podporządkowane rządowi, gest posłanki PiS wymierzony w chorych na raka, zostałby przykryty sukcesami rządu, który więcej wydaje na onkologię niż jego poprzednicy. Co nie uwzględnia faktu, że ceny rosną i że coraz więcej ludzi choruje.
Polska, dzięki wolnym mediom, jeszcze nie przypomina systemu węgierskiego. Choć niebezpiecznie się do niego zbliża. Tam władza podporządkowała sobie wszystkie instytucje, włącznie z sądami na najwyższym szczeblu. Opozycja na Węgrzech jest o wiele słabiej słyszalna niż w Polsce. Nasza opozycja ma jeszcze bardzo szerokie pole oddziaływania. I gdy pyta prezydenta Andrzeja Dudę, czy podpisze ustawę o tym, by przekazać na propagandę w TVP 2 mld zł, bardzo mocno komplikuje prezydentowi życie. Stawia bowiem pod znakiem zapytania wizerunek PiS-owskiego prezydenta, który na każdym przedwyborczym wiecu nazywa siebie prezydentem wszystkich Polaków, dążącym do zgody i dobra wszystkich obywateli.
Ale gdyby był takim prezydentem, czy wahałby się od tygodni zawetować przekazanie na szczujnię TVP 2 mld? I czy zatrudniłby na szefową swojej kampanii Jolantę Turczynowicz-Kieryłło, prawniczkę, która wysłała do sądu wnioski o usunięcie z papierowych i internetowych wydań „Wyborczej” i „Newsweeka” artykułów o związkach NBP z aferą KNF? Nie zgadzała się też na ujawnienie wysokich zarobków w NBP, chciała więc cenzurować wolne media. Te media, które wciąż jeszcze mogą w Polsce pisać o nadużyciach władzy. Bo pisały i będą to robić, bez względu na opcję, która rządzi.
