Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zagadkę zbrodni zabrał do grobu. Zabił i wyskoczył z okna. Dlaczego?

Lech Kamiński
Maciej Z. wyskoczył z 7. piętra toruńskiej komendy. Spadł na bruk przed głównym wejściem. Jak udało mu się wyskoczyć?
Maciej Z. wyskoczył z 7. piętra toruńskiej komendy. Spadł na bruk przed głównym wejściem. Jak udało mu się wyskoczyć? Lech Kamiński
Co siedziało w głowie Macieja Z., gdy wyciągał nóż, żeby zabić znajomego? O czym myślał, gdy wyskakiwał z siódmego piętra komendy policji? Na te pytania nie poznamy już odpowiedzi.

Osiedle w Papowie-Osiekach wygląda jak wycięte z obrazka folderu reklamowego. "Leśna rezydencja" - taką nazwę wymyślił dla niego deweloper i nie minął się za bardzo z prawdą. Kilkadziesiąt jednorodzinnych domów osiem kilometrów od Torunia, z dala od drogi, tuż przy lesie, robi na przyjezdnych znakomite wrażenie: ładne budynki, czyste chodniki, ścieżki rowerowe, cisza, spokój. Tak było aż do wtorku, 27 maja, gdy zamordowano 50-letniego Jacka R, syna toruńskiego radnego.
- To był szok! - wspomina pan Robert, sąsiad zabitego. - Mieszkamy tuż obok. Tego wieczoru byliśmy w domu, ale nie widzieliśmy, co się stało. Zadzwoniła do nas sąsiadka z naprzeciwka, ale gdy wyszliśmy z domu, było już po wszystkim. Jacek R. leżał przy bramce do ogrodu. Chyba już nie żył. Chwilę potem przyjechało pogotowie, policja, prokuratura. Zamknęli ulicę. Kładłem się spać około 2 w nocy, a oni jeszcze pracowali.

Przeczytaj także: Zaatakował kuchennym nożem. Zabił syna toruńskiego radnego. Dlaczego?
Śledczy ustalili, że przed godziną 20 do Jacka R. i jego partnerki, Małgorzaty G. przyjechał pożyczonym fordem Maciej Z., ich znajomy. Mężczyzna z przeszłością; był wcześniej notowany za fałszerstwa, oszustwo i przywłaszczenie. Zapukał do drzwi, mówiąc, że chce porozmawiać, więc para go wpuściła. Chwilę później Maciej Z. wyjął kuchenny nóż (później powiedział, że wziął go, bo bał się gospodarza) i zaatakował. Zadał kilkanaście ciosów. Potem uciekł.

Ranni gospodarze zdołali wyjść z domu i zadzwonić do sąsiadów. Ci wezwali pomoc, ale pogotowie przyjechało za późno. Jacek R. zmarł przed domem.

W tym czasie zaalarmowani policjanci szukali już zabójcy - jeden z sąsiadów zdążył zapisać numery rejestracyjne forda, którym uciekał Maciej Z., informacja trafiła więc do wszystkich patroli w pobliżu. Mundurowi złapali mężczyznę w pobliżu Rozgart. Porzucił samochód i próbował uciekać pieszo, prawdopodobnie liczył na to, że ukryje się w lesie. Poddał się dopiero po tym, jak policjanci zaczęli strzelać w powietrze.

W prokuraturze przyznał się do winy i złożył zeznania. Ale nie wyjaśnił jednoznacznie najważniejszego: dlaczego zabił.

Przeczytaj także: Nie żyje nożownik, który zabił Jacka R. wyskoczył z okna toruńskiej komendy [zdjęcia]

Nie dawało mu spokoju

- Różnie się mówiło - przypomina sobie jeden z budowlańców, który pracuje w Papowie-Osiekach. - Ta para nie zdążyła się jeszcze na dobre wprowadzić na osiedle. Wykańczali dopiero dom, więc najpierw poszła plotka, że to jakiś pracownik się zdenerwował. Że mu podobno nie chcieli zapłacić za pracę przy wykańczaniu budynku, więc przyszedł z nożem.

Śledczy zbadali wątki finansowe, ale szybko okazało się, że zabity i zabójca nie prowadzili wspólnych interesów. Poza tym Maciej Z. nie był budowlańcem. Prawdopodobnie nie poszło więc o zaległą zapłatę. - Zaraz po zabójstwie gazety pisały, że to była zbrodnia na luksusowym osiedlu - zauważa wykonawca. - Ale z tym luksusem to jednak trochę przesadziły. Tu zwykli ludzie mieszkają, nie jakieś krezusy. Większość wzięła kredyty, bo chciała mieszkać w spokojnym miejscu.

Co pchnęło Macieja Z. do zbrodni?
55-letni mężczyzna doskonale znał parę, którą zaatakował. Był dobrym znajomym byłego męża Małgorzaty G. - toruńskiego przedsiębiorcy, z którym kobieta niedawno się rozwiodła. Podczas kilkugodzinnego przesłuchania w prokuraturze przyznał, że miał do niej o to pretensje. Nie dawało mu to spokoju. Ale czy to wystarczający powód, by zabić?
- Napastnik zabił Jacka, ale może to nie on był celem? - spekulują sąsiedzi. - Może R. ratował życie swojej partnerce? To był chłop na schwał, dobrze zbudowany, może stanął w jej obronie? A zabójca może i wysoki, ale szczupły, drobny, wyglądał, jakby wiatr go mógł porwać.

Biegli i lekarze wyliczyli później: Maciej Z. zadał Jackowi R. co najmniej osiem ciosów. Jego partnerce - pięć, głównie w ręce i nogi.
Szybko więc urodziła się kolejna plotka: zabójstwo na zlecenie. Śledczy wzięli ją pod uwagę, bo zawsze sprawdzają, czy zabójca na pewno działał sam. Ale jaki płatny morderca przyjechałby na akcję pożyczonym samochodem? Dał się zobaczyć prawie wszystkim sąsiadom? Pozostawił żyjących świadków i mnóstwo śladów? Zostawił nóż na miejscu zbrodni, a potem dał się złapać?
- Wiele wskazuje na to, że śledztwo może zakończyć się potwierdzeniem wyłącznej winy Macieja Z. - przyznają prokuratorzy. Ale z ustaleniem motywu prawdopodobnie będzie problem.

To nie tak powinno wyglądać

"Problem" pojawił się trzy dni później, w piątkowe południe. Tego dnia Maciej Z. - już przesłuchany - został doprowadzony do toruńskiego sądu. Tam usłyszał decyzję: najbliższe trzy miesiące ma spędzić w areszcie. Z sądu trafił na komendę, gdzie miał czekać na konwój, z którym jechać do aresztu w Zakładzie Karnym w bydgoskim Fordonie. Ale tak się nie stało, bo podejrzany o zabójstwo mężczyzna wyskoczył z siódmego piętra policyjnego budynku. Zginął na miejscu.

- To nie powinno tak wyglądać - podkreśla były pracownik toruńskiej komendy (prosi o anonimowość). - Zatrzymany w ogóle nie powinien się tam znaleźć. Zgodnie z procedurami obowiązkiem funkcjonariuszy było dowieźć go na "dołek", czyli do policyjnego aresztu na Rubinkowie. To tam powinien czekać na konwój, a nie w pomieszczeniach wydziału kryminalnego na siódmym piętrze!

Trzej policjanci, którzy przyprowadzili Macieja Z. z sądu, mają już wszczęte postępowanie dyscyplinarne, do połowy czerwca są na chorobowym. Prokuratura prowadzi śledztwo i sprawdza, czy nikt nie zaniedbał obowiązków. - Gdy osoba zatrzymana jest pod opieką funkcjonariuszy, to oni odpowiadają za jej bezpieczeństwo - przyznaje Martyna Majewska, prawniczka współpracująca ze stowarzyszeniem penitencjarnym "Patronat", które dba o prawa więźniów i zatrzymanych. - Funkcjonariusze muszą dopilnować, żeby zatrzymany był należycie poinformowany o swoich prawach, ale także o to, by nic złego mu się nie stało. W Toruniu coś musiało zaszwankować, ale daleka jestem od tego, żeby wskazywać winnych. Równie dobrze mógł zajść zbieg niefortunnych okoliczności, których efektem było to, że zatrzymany po prostu skorzystał z nadarzającej się okazji i wyskoczył.

Wiele wskazuje na to, że tak się właśnie stało. W piątek kryminalni z Torunia mieli pełne ręce roboty: dwa dni wcześniej zatrzymali dwóch mężczyzn podejrzanych o zbrodnię sprzed dziewięciu lat. Na komendzie mogło być więc większe niż zwykle zamieszanie. Prawdopodobnie Maciejowi Z. udało się przechytrzyć policjantów - skorzystał z tego, że mundurowi otworzyli okno w pokoju. Już z niego wychodzili, więc chcieli przewietrzyć pomieszczenie. Ale zatrzymany mężczyzna cofnął się jeszcze na chwilę i rzucił się przez okno.

Może coś słyszeli

Tydzień po dramatycznym zakończeniu historii w obu toruńskich prokuraturach praca wre. Śledczy nadal wierzą, że uda im się znaleźć motyw zabójstwa. - Owszem, zmniejszają nam się na to szanse, bo to, co człowiek ma w głowie, wie tylko on sam - przyznaje Maciej Rybszleger, szef prokuratury rejonowej Toruń-Wschód. - Ale będziemy starali się to wyjaśnić. Pewnych standardowych czynności już nie będziemy mogli wykonać: nie będzie ponownego przesłuchania ani konfrontacji, to jest oczywiste, ale nie jesteśmy zwolnieni z prób ustalenia wszystkich okoliczności zdarzenia. Są ludzie, którzy znali Macieja Z., którzy być może coś słyszeli, coś wiedzą. Zobaczymy. Za miesiąc dla mediów sprawa będzie już nieaktualna, ale my nadal będziemy nad nią pracować.

Do zrobienia zostały: przesłuchania i ekspertyzy biegłych. Ci ostatni na brak pracy na pewno narzekać nie będą, bo prokuratorzy zabezpieczyli dziesiątki śladów. Trzeba na przykład przyjrzeć się śladom krwi (było ich mnóstwo w całym budynku) - może pomogą zrekonstruować przebieg szamotaniny w domu.
Nie będzie za to obserwacji sądowo-psychiatrycznej, która mogłaby ustalić, czy Maciej Z. w chwili zabójstwa miał świadomość tego, co robi. Zwykle robi się ją na koniec postępowania, gdy zarzuty są już niepodważalne, ale samobójcza śmierć Macieja Z. wykluczyła tę opcję.

Przypadek

Kilkanaście dni po zabójstwie na osiedle w Papowie wróciła cisza i spokój. Nie ma już prokuratorów, odjechali mundurowi. Zniknęły ślady krwi, które znaczyły równo ułożoną kostkę. Ktoś z mieszkańców spłukał je myjką pod ciśnieniem, zeszły dość łatwo. Widocznie krew nie zdążyła jeszcze "wgryźć się" w chodnik. Dom, w którym miał zamieszkać Jacek R. i jego partnerka stoi pusty. Rolety w oknach są zaciągnięte, a o zbrodni przypomina tylko plomba na drzwiach i duży nekrolog na płocie.
Ale dzieci nadal się boją.
- Lekcje wolą odrabiać z rodzicami niż u siebie w pokoju - przyznaje pan Robert. - Ostatnio rozmawiałem z sąsiadami, pojawił się pomysł monitoringu. Może wynająć stróża, jakieś szlabany postawić, tak jak to bywa na osiedlach bloków? Ale z drugiej strony taka zbrodnia mogła w gruncie rzeczy przydarzyć się wszędzie, nawet w najbardziej strzeżonym miejscu. To przypadek, że stała się u nas.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska