- Według aktualnej opinii psychiatrów, Andrzej G. nie nadaje się do życia w społeczeństwie. Ma zaburzone preferencje seksualne i stwarza zagrożenie. Za przestępstwa, których się dopuścił, domagamy się dla niego bardzo surowej kary - mówi prokurator Andrzej Kukawski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Toruniu.
Zobacz także:
Zabójstwo na toruńskiej starówce. Ostatnie chwile przed śmie...
Proces 57-latka właśnie się zakończył.
Toczył się od lipca ub.r., za zamkniętymi drzwiami. Jawność wyłączono ze względu na charakter sprawy i dobro pokrzywdzonych. W tym: nastoletniego chłopca, brutalnie zgwałconego przez Andrzeja G. na Bydgoskim Przedmieściu.
Wideo: Info z Polski 19.04.2018
Andrzej G. w Toruniu pojawił się w 2016 roku. Jego ostatni adres zamieszkania to ul. Olsztyńska. Jak dowodzi prokuratura, nocami, 1-2 maja i 7-8 maja 2016 roku zgwałcił na Chełmińskim Przedmieściu dorosłego mężczyznę, wykorzystując jego stan upojenia alkoholowego. Okradł go też z 750 zł.
W nocy z 11 na 12 sierpnia 2016 r. zamordował ze szczególnym okrucieństwem innego, pięćdziesięciokilkuletniego mężczyznę. Ofiara miała rany w okolicy krocza i genitaliów. Zmarła na skutek wykrwawienia. Jej ciało znaleziono w lasku na Wrzosach, też w Toruniu.
O gwałcie, jakiego dopuścił się Andrzej G. na 13-letnim chłopcu i innych jego zbrodniach przeczytasz na kolejnej stronie >>>
12 sierpnia 2016 r., znów w Toruniu, Andrzej G. brutalnie zgwałcił 13-letniego chłopca. Doszło do tego za dnia, w okolicach ulic Mickiewicza i Konopnickiej. - Nie pojmuję, jak można było takiego zwyrodnialca wypuścić na wolność. Mój syn cierpi przez niego do dziś - mówiła matka chłopca [dane do wiad. red.]. - Tamtego dnia syn szedł do babci. Ten „zwyrol” zagadał go i poczęstował serkiem Danio. Musiał mu czegoś do niego dosypać, bo syn był otumaniony.
Zaledwie dwa dni później, 14 sierpnia 2016 roku, także w Toruniu, Andrzej G. zgwałcił kolejnego dorosłego mężczyznę. Swoim sposobem najpierw zadbał o to, by ofiara straciła świadomość. - Tamtego dnia piłem z nim w lasku pierwszy raz. Nie wiem, co było w tej wódce. Odszedłem się załatwić i... dalej nie pamiętam. Obudziłem się już przy ul. Skłodowskiej-Curie, w schronisku dla bezdomnych. Teraz wszyscy mówią na mnie „ciota” - opowiadał mężczyzna.
Przeczytaj także: Fundacja Lux Veritatis ma się dobrze - wysoki zysk oraz nowe auta
Sprawa Andrzeja G. bulwersuje tym bardziej, że opisywanego bezmiaru zła dopuścił się zaledwie kilka miesięcy po wyjściu z więzienia!
Mężczyzna odbywał dwie kary więzienia za przestępstwa seksualne. Pierwszą w latach 1999-2004. Drugą - w latach 2008-2015. Ostatni wyrok „odsiadywał” w kilku więzieniach, m.in. w Grudziądzu oraz w Czarnem (woj. pomorskie). Kończył go jednak w więzieniu w Barczewie (woj. warmińsko-mazurskie).
Dlaczego zza krat wyszedł na wolność? Dlaczego nie trafil do Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostynienie? Stałoby się tak, gdyby został objęty ”Ustawą o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób.” Chodzi o tzw. ustawę o bestiach z 22 listopada 2013 r., na mocy której osoby stwarzające zagrożenie obejmowane są nadzorem prewencyjnym lub kierowane do specjalnego ośrodka w Gostyninie. Pod koniec odbywania kary dyrektor więzienia musiałby jednak wystąpić do właściwego sądu okręgowego ze stosownym wnioskiem. Tutaj tego zabrakło.
- Andrzej G. przebywał u nas 3 miesiące. Karę odbywał w standardowym trybie (grupa R1 „zet”), a nie w terapeutycznym. Zresztą 3 miesiące to zbyt mało, by kierować osadzonego na terapię - mówił nam ppłk Marek Kulwicki, dyrektor Zakładu Karnego w Barczewie.
Jak tłumaczył dyrektor, przed wyjściem na wolność nie skierował do sądu wniosku na mocy tzw. ustawy o bestiach, „bo nie było ku temu przesłanek”.
Wideo: Info z Polski 19.04.2018