Franciszka i Wojciech Ryżowiczowie to dziadkowie ze strony mamy. - Babcia pochodziła ze słynnego rodu Łęckich. Jej rodzice byli z rodziny hrabiowskiej. Familia miała ziemie i posiadłości w Małopolsce. Babcia popełniła mezalians, wychodząc za mąż za młodzieńca z rodziny chłopów. Chcieli uniknąć rozgłosu, więc tuż po ślubie przeprowadzili się do Jarantowic koło Wąbrzeźna. Tam mieli gospodarstwo.
Babcia jednak na pole nigdy nie wyszła. Była zamknięta w sobie. Całe życie przeżywała deklasację społeczną, ale nie żałowała, że wyszła za mąż za dziadka. Była panią domu. Dziadek prowadził gospodarstwo i... bogate życie towarzyskie. W ich domu zawsze było sporo gości. - Mieli syna i pięć córek. Najmłodsza, Anna, to moja mama.
- Swojego przyszłego męża poznała w nietypowych, rzekł bym wojennych, okolicznościach. W 1945 roku podczas ucieczki schroniła się w jednym z budynków w okolicach Czarnej Wody. Bomba uderzyła w to miejsce. Mama cudem ocalała. To tata, Bronisław, dzielny żołnierz, oficer wojska, ją odkopał spod gruzów. Jeszcze w tym samym roku pobrali się i zamieszkali w Dębowej Łące. Mama była w tamtejszym ośrodku zdrowia asystentką stomatologa. Tata pracował w urzędzie gminy.
Rodzice taty to Anna i Wawrzyniec Sudołowie. Mieli gospodarstwo w okolicach Lubaczowa na Rzeszow-szczyźnie. W 1924 roku dziadek wszystko sprzedał i rodzina przeprowadziła się na Pomorze. Zamieszkali pod Wąbrzeźnem. Mieli 14 dzieci. - Bronisław, czyli mój tata, przed wojną pracował na roli i w ogrodnictwie.
Służył w 23. Pułku Ułanów Grodzieńskich. Tuż po wybuchu drugiej wojny trafił do niewoli. Udało mu się jednak uciec i ukrywał się. Pod koniec wojny poznał przyszłą żonę. Urodziły im się trzy córki i trzech synów. - Jako drugi urodziłem się ja - mówi profesor.
W domu historyka jest wiele pamiątek, wśród nich - krzyż kawalerski i krzyż oficerski Orderu Odrodzenia Polski po jego ojcu. Zachował się też serwis kawowy po mamie i mnóstwo zdjęć.