A już informacja, że prezydent globalnego mocarstwa nie mógł dodzwonić się do premiera Tuska, bo ten chciał się lepiej przygotować, powaliła mnie z nóg.
Ze wstydem słuchałem też przedstawicieli polskich władz, szczególnie prezydenckich kancelistów. Aleksander Szczygło, szef BBN, z wyżyn swego konia na biegunach stwierdził, że rezygnacja USA z tarczy to porażka... Amerykanów. Zastępca Szczygły natomiast lał krokodyle łzy, że Wujowi Samowi nie daliśmy szansy na łaskę budowy bazy antyrakietowej, bo wycofaliśmy się m.in. z Iraku. Najwięcej zdrowego rozsądku wykazał Lech Wałęsa twierdząc zwyczajnie, że Amerykanie wykorzystują innych do swoich celów.
Boli mnie ten brak honoru i dumy polskich, pożal się Boże, elit politycznych. Czy ci ludzie nie rozumieją, że Amerykanie dostrzegą Polskę tylko w jednym przypadku - jeśli poczują zagrożenie ze strony Rosji. Wówczas nasz kraj stałby się tym dla USA, czym była Kuba dla ZSRR. Niespełniona miłość elitRP do USA jest po prostu żałosna.
Nasze miejsce jest w Unii Europejskiej.