Anwil Włocławek - Śląsk Wrocław 80:74 ( 20:26, 16:10, 21:11, 23:27)
Anwil: Petrasek 13 (3), Garbacz 13 (3), Joesaar 4, Bell 2, Young 2 oraz Sanders 21 (3), Łączyński 12 (3), Kostrzewski 7 (1), Schenk 6, Groves 0.
Śląsk: Miletić 15 (1), Kulvietis 14 (2), Gołębiowski 7 (1), Franco 5 (1), Nizioł 2 oraz Parakhouski 13, Gravvet 9 (1), Wiśniewski 5 (1), Kolenda 3, Zębski 1, Adamczak 0.
Pierwsza kwarta to duże kłopoty Anwilu w defensywie. Śląsk zdobył aż 26 punktów, maja blisko 50 procent skuteczności z gry i aż 15 zbiórek. We wrocławskim zespole punktowało dziewięciu graczy, gdy trener Frasunkiewicz mógł liczyć przede wszystkim na Jakuba Garbacza i Victora Sandersa. Zwłaszcza Amerykanin wyraźnie chciał sobie poprawić humor po niepowodzeniach w pucharowym meczu z Bilbao i już do przerwy miał 13 pkt na koncie.
W 2. kwarcie Anwil poprawił defensywę, lepiej zabezpieczał swoją tablicę i zabrał się do odrabiania strat. Szło to początkowo mozolnie, ale w 17.minucie Kamil Łączyński trafił z dystansu i włocławianie prowadzili 32:30. Do przerwy mieliśmy remis i włocławianie przede wszystkim musieli znaleźć sposób na przewagę Śląska pod tablicami.
Po przerwie gra była jeszcze bardziej nerwowa, obie drużyny pudłowały na potęgę. Kibice w Hali Mistrzów znowu musieli czekać na prowadzenie swojej drużyny, aż do dystansowego rzutu Luke'a Petraska w 24. minucie. To właśnie Amerykanin był kluczową postacią w tej kwarcie, w kolejnych akcjach trafił dwa razy z dystansu i Anwil błyskawicznie wypracował sobie 13 punktów przewagi.
To nie był jednak koniec emocji, bo ostatnią kwartę lepiej rozpoczął Śląsk i szybko zredukował straty do 6 punktów. Przerwa dla Anwilu i zaraz po niej dystansowe trafienia Łączyńskiego i Kostrzewskiego. Wrocławianie niewiele więcej mogli wskórać, skoro z dystansu mieli tragiczną skuteczność (21 proc.).
Mądrze prowadzeni przez Kamila Łączyńskiego włocławianie nie pozwolili już rywalom zbliżyć się na mniej niż 6 punktów.
