Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bartosz Diduszko o łzach po finale, ale też o samochodach, gotowaniu i "jo" [wywiad]

Joachim Przybył
Joachim Przybył
Bartosz Diduszko w Toruniu gra od trzech lat
Bartosz Diduszko w Toruniu gra od trzech lat SłAwomir Kowalski / Polska Press
Mam kilka zachowanych w pamięci obrazków z ostatniego sezonu. Przypomnę je sobie, gdy będzie ciężko i trzeba będzie dać z siebie jeszcze więcej - mówi Bartosz Diduszko, koszykarz Polskiego Cukru Toruń.

"Polowała na niego cała liga" - tak Polski Cukier anonsował twój nowy kontrakt. Faktycznie tak było?
Nie wiem czy cała, ale faktycznie, było kilka propozycji. Nie lubię wracać do przeszłości. Było, minęło, teraz koncentruję się na kolejnym sezonie w Toruniu.

Z Ryszardem Szczechowiakiem nie negocjuje się łatwo?
Trener Szczechowiak chce zrobić dla klubu najlepiej, zawodnicy chcą jak najlepiej dla siebie. Najważniejsze, żeby osiągnąć kompromis i myślę, że obie strony mogą być zadowolone.

Słyszałem, że oferta z Wrocławia była naprawdę ciekawa. Dlaczego zatem Toruń?
Jestem tutaj już trzy lata. Super nam się mieszka w Toruniu, a to dla mnie ważne, aby żona także czuła się dobrze. Dwa - bardzo ważne, że klub co roku walczy o mistrzostwo. Przez trzy lata zdobyliśmy trzy medale, kilka pucharów. To duże sukcesy, ale jest także motywacja, aby powalczyć o kolejne trofea.

Stabilizacja jest dla ciebie ważna? Wcześniej sporo podróżowałeś, nawet przez chwilę grałeś w II lidze.
Swoje już po kraju zjeździłem, zaliczyłem trzy poziomy rozgrywek. Stwierdziliśmy z żoną, że mamy już dosyć takiego koczowniczego życia. Nie chciałem się już więcej w maju zastanawiać, gdzie to mnie teraz wywieje. Myślę, że coraz więcej graczy ceni sobie stabilizację, zawiązanie nowych przyjaźni, to daje poczucie bezpieczeństwa.

No to sprawdźmy: ile emocji potrafisz wyrazić za pomocą "jo"?
Przyznam się, że jeszcze tego nie potrafię. Cały czas częściej zdarza mi się używać śląskiej gwary.

W Toruniu mieszkać i nie iść na żużel to grzech. Twoja żona była już wcześniej fanką czarnego sportu, a ty?
Jestem już wielkim fanem żużla! Żałuję jedynie, że czasami play off kolidują z meczami. W okresie wakacyjnym staram się jednak nie opuszczać żadnego meczu. Żona czasami narzeka, że po treningu oglądam jakiś inny mecz, a teraz w niedzielę jeszcze doszedł żużel.

Skoro o stabilizacji mowa, to nie mogłem nie zapytać o motoryzację. Jak tam twój legendarny Opel?
Niestety, rok temu się rozstaliśmy. To był samochód kupiony prosto z salonu, w rodzinie od 1999 roku. Asterka 19 lat służyła, to był taki "nasz" samochód, który budził wielki sentyment, trudno było się z nim rozstać.

Doskonale cię rozumiem: sam kiedyś miałem taką długowieczną Toyotę Carinę. Surowe auto, ale nigdy nie odmówiło jazdy.
Właśnie. Asterka nie miał wielu bajerów, choćby klimatyzację "turecką", czyli chłodzenie przez otwieranie okien, ale nigdy nie nie zawiodła, przejechaliśmy tysiące kilometrów bez awarii. Pamiętam kiedyś, w czasie gry w Kotwicy Kołobrzeg, wróciliśmy zimą z 3-dniowego wyjazdu na mecze. Nowsze auta kolegów nie chciały odpalić, a Asterka od pierwszego przekręcenia kluczyka. Oczywiście zapytałem kolegów, czy nie trzeba podwieść (śmiech).

CIĄG DALSZY NA KOLEJNEJ STRONIE

Złapałem cię przy obiedzie. To od razu powiedz jak tam u ciebie z gotowaniem?
Powiedzmy sobie szczerze, w kuchni czuję się mniej pewnie niż na parkiecie. Zrobię jajecznicę. Teraz jednak mamy wspaniałego robota i razem coś tam gotujemy. Ciasta za to ostatnio sam zrobiłem. Kiedyś w Lublinie przygotowałem żeberka w sosie barbecue i były bardzo dobre.

Jesteś wielkim kibicem sportu. Kilka lat temu w wywiadzie z Michałem Falkowskim opowiadałeś sporo o snookerze. Jakieś postępy przy stole?
Ciężko idzie. Bardzo mi się snooker podoba, ale w ostatnich latach miałem okazje tylko kilka razy spróbować swoich sił. To bardzo trudna dyscyplina sportu, wymagająca wiele pracy i cierpliwości. Zagrać jakiegoś dużego breaka, to musi być wielka satysfakcja. Staram się przynajmniej śledzić zawody na bieżąco w telewizji.

NBA?
I tu cię zaskoczę: nie interesuję się specjalnie. To znaczy, zbieram suche informacje, wiem kto walczy o mistrzostwo, ale żeby wstać w nocy na mecz? Nie, preferuję Euroligę.

No to czeka cię sporo wrażeń w nowym sezonie, patrząc kogo kontraktują choćby hiszpańskie kluby. No i znowu zobaczymy w Eurolidze Polaka.
Mateusz Ponitka mądrze buduje swoją karierę, uważam, że to już top jego pozycji w Europie i Euroliga to świetny wybór. Zapowiada się znakomity sezon, choć Barcelona wyrasta na zdecydowanego faworyta. W Katalonii kontrakty są podpisywane w stylu NBA. Pieniądze dla Miroticia są kosmiczne, a przecież w kolejce czekają Higgins i Abrines.

Myślisz, że w przyszłości topowe kluby hiszpańskie będą aspirowały do gry w NBA?
To byłoby trudne do rozwiązania logistycznie. Spodziewam się jednak, że będzie coraz większy rozwój Euroligi, która będzie zyskiwać na znaczeniu kosztem lig narodowych. Te największe i najbogatsze kluby dążą do rozgrywania jak największej ilości meczów na najwyższym poziomie w swoim gronie.

Wróćmy do PLK. Znika obowiązkowy limit dwóch polskich graczy na parkiecie. Ty jesteś zawodnikiem, który na tym skorzystał, dziś bez Diduszki trudno sobie wyobrazić ligę. Twoi następcy będą mieli trudniej?
Myślę, że warto stawiać na polskich graczy. Wystarczy spojrzeć na przebieg ostatnich finałów. Mieliśmy tylko trzech obcokrajowców i pokazaliśmy, że Polscy gracze mogą stanowić o sile drużyny. Na pewno będzie teraz trudniej tym młodszym, oni będą musieli jeszcze więcej z siebie dać, jeszcze więcej pokazać na treningach. Zwykle w klubach rozwój zawodnika przegrywa z presją na wynik. Myślę jednak, że jeśli ktoś ma talent i pracuje, to sobie poradzi.

Pierwszy raz w karierze przekroczyłeś 40 procent z dystansu. To jeden z tych elementów, nad którymi najwięcej pracujesz?
Wydaje mi się, że to przyszło samo. Technika jest ważna, ale także spokój i doświadczenie, które nabywa się z wiekiem. Zdarzało mi się, że wcześniej zaczynałem sezon na wysokim poziomie, gorzej kończyłem. Teraz nawet nie sprawdzam statystyk w trakcie sezonu.

CIĄG DALSZY NA KOLEJNEJ STRONIE

"Nie zależy mi na punktach, chcę się czuć ważny, tak jak w dwóch poprzednich sezonach w Toruniu" - powiedziałeś po pamiętnym meczu i rzucie w dogrywce we Włocławku. W finale pokazałeś, że wciąż się rozwijasz i w kluczowych meczach możesz być jednym z najważniejszych graczy na parkiecie.
Kiedyś czytałem wywiad z Filipem Dylewiczem, który opowiadał, jak rozwijał się po trzydziestce. Też czuję, że w wieku 32 lat cały czas robię postępy. Gra mi się coraz łatwiej, więcej mam spokoju na parkiecie, doświadczenie procentuje. Moja gra w finale nie była dla mnie zaskoczeniem. Byłem bardzo dobrze przygotowany mentalnie i fizycznie. Wiedziałem, co mogę dać drużynie i wykorzystywałem swoje szanse na parkiecie.

Wiesz, że twoje łzy po finale kibice w Toruniu będą pamiętali latami?
Dopiero teraz mogę o tym spokojnie rozmawiać, długo dochodziłem do siebie po ostatnim meczu z Anwilem. Trudno to uczucie opisać. Tak po ludzku było mi po prostu przykro, czułem, że włożyliśmy w ten sezon ogromny wysiłek i wszystko poszło na marne, nie daliśmy rady. Teraz wiem, że to nieprawda, jesteśmy wicemistrzami Polski. Wtedy jednak czułem, że nie tak to się miało skończyć, to była po prostu bezradność.

Wracasz jeszcze myślami do meczów sześć i siedem?
We Włocławku przegraliśmy mecz mentalne. Za mocna była świadomość, że mamy jeszcze w zapasie siódmy mecz w Toruniu, Anwil stał pod ścianą i pokonał nas determinacją. To my powinniśmy zagrać z większą agresją, tymczasem rywale nas zdominowali. To im dodało pewności siebie, w Toruniu niesamowicie trafiali z dystansu. Pojawił się stres, świadomość, że plan zaczyna się walić. Pamiętam kilka akcji w drugiej połowie. Wydawało się, że już je wybronimy, gdy Lichodiej w ostatnich sekundach trafiał za trzy. Ręce nam wtedy opadały. Trzeba jednak przyznać, że Anwil był koszykarsko lepszy, my jedynie próbowaliśmy szarpać.

Po meczu szukaliście winnych? Powiedzmy sobie szczerze, duet Lowery - Umeh cały finał grał słabo.
Gdyby nie Rob, to finału w ogóle by nie było. Koszykówka to sport drużynowy i nigdy nie można obwiniać indywidualnie zawodnika. Każdy dał z siebie tyle, ile był w stanie. Ani przez chwilę nie myślałem, że przegraliśmy finał przez jednego czy dwóch zawodników.

To taki rachunek do wyrównania w kolejnym sezonie?
Jestem osobą, która potrzebuje takich motywacji. Mam kilka zachowanych w pamięci obrazków z ostatniego sezonu. Przypomnę je sobie, gdy będzie ciężko i trzeba będzie dać z siebie jeszcze więcej.

Nie byłoby wielkiego i małego sportu bez pseudonimów. Bywa, że kibice lepiej je znają od prawdziwych nazwisk gwiazd. Wybraliśmy najśmieszniejsze i najbardziej oryginalne pseudonimy sportowców.Sprawdźcie >>>

"Nędza", "Dzik", "Bestia". Najdziwniejsze pseudonimy sportowców!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

echodnia Jacek Podgórski o meczu Korony Kielce z Pogonią Szczecin

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska