Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biogazownia w Runowie. Mieszkańcy wściekli [wideo]

Redakcja
Joanna Soja-Tońska mówi, że nie wyobraża sobie życia 430 metrów od biogazowni.
Joanna Soja-Tońska mówi, że nie wyobraża sobie życia 430 metrów od biogazowni. Aleksander Knitter
Mieszkańcy są wściekli, bo mówią, że nic nie wiedzieli o planie budowy biogazowni w Runowie. Sołtys i radny z Runowa nie ma sobie nic do zarzucenia. A że biogazownia stanie u niego na polu to już przypadek. Jedno jest pewne, będzie problem.

Zapowiada się gorący okres w gminie Więcbork. Dla mieszkańców Runowa, ale też pobliskiej Wituni, a nawet Więc­borka najważniejsze pytanie teraz brzmi, czy nie jest już za późno, by powstrzymać tę inwestycję, bo inwestor już wystąpił o pozwolenie na budowę. Jak to się stało, że przez kilka lat nikt nic nie wiedział?

Na spotkaniu, które zwołali sami mieszkańcy, pojawiło się kilkanaście osób, ale pod listami sprzeciwu podpisało się o wiele więcej mieszkańców. Sprawa „wystrzeliła” dopiero po prawie 6 latach

Od sześciu lat

Sprawa budowy biogazowni rozpoczęła się kilka lat temu, bo w grudniu 2010 roku. Pod koniec 2011 roku inwestor miał już w ręku wszelkie decyzje. W kolejnych dwóch latach gmina wydała stosowne decyzje i temat ucichł, choć trudno tu mówić o tym, że był kiedykolwiek nagłośniony. I oto mają m.in. żal mieszkańcy Runowa. Skrzyknęli się teraz przez Facebook, zaczęli zbierać od domu do domu podpisy. I jak zauważyli, prawie nikt o tych zamiarach nic nie wie. Dlatego w poniedziałek wieczorem spotkali się w Więcborku. - Zastanówmy się, czy można coś w tej sprawie jeszcze zrobić, a jeśli tak, to co, by zatrzymać tę inwestycję. Ja osobiście nie wyobrażam sobie mieszkania tuż obok, nie mam już możliwości sprzedania działki i wyprowadzenia się - mówi Joanna Soja-Tońska, która mieszka zaledwie 430 metrów od planowanej biogazowni.

Zwraca uwagę na kilka kwestii. Najważniejsza, to brak rzetelnych konsultacji społecznych, bo nie można nimi nazwać - w tak ważnej społecznie kwestii - wywieszenia dwóch kartek formatu A4 na tablicach ogłoszeń. - Pracuję blisko urzędu, mieszkam najbliżej tej inwestycji i nic o niej nie wiem - mówi Soja-Tońska. - Dlaczego więc mnie nie uznano jako strony w tym postępowaniu?

Sołtys wiedział...

Wiedział o wszystkim sołtys i radny Jan Antczak oraz sąsiedzi jego działki. Mieszkańcy Runowa nie dziwią się jednak, dlaczego nie poinformował on wszystkich o tej inwestycji, a tylko kilku zaprzyjaźnionych i sąsiadujących z nim rolników. Bo to właśnie od Antczaka inwestor... dzierżawi pole pod inwestycję. Antczak mówi, że to przypadek, a sprawy nie trzymał w tajemnicy, bo było o niej kilka lat temu na zebraniu wiejskim. - Na zebrania trzeba chodzić - mówi Antczak. Mieszkańcy mają też żal do ówczesnego burmistrza, że ten przeprowadził tę procedurę po cichaczu.

Jan Antczak mówi, że nie ma sobie w tej sprawie nic do zarzucenia. - Zacznijmy od tego, że to nie ja sprowadziłem tego inwestora do Runowa. Przyjechali kilka lat temu do mnie, obejrzeli lokalizację, spodobała się, zaproponowali dobre pieniądze, więc się zgodziłem - mówi sołtys. - Sąsiadujący ze mną rolnicy wyrazili zgodę, na zebraniu mieszkańcy też w większości byli za, była wówczas jedna pani z Warszawy, która o tym mówiła.

Jan Antczak mówi, że w tym konflikcie, który teraz niepotrzebnie wybuchł, nie jest żadną stroną, tylko właścicielem działki. Jak mówi, nie może teraz zrezygnować z tej umowy, bo musiałby zapłacić 0,5 mln zł kary. I ma żal do burmistrza i przewodniczącej rady za krecią robotę. - Teraz jest wszystko na mnie, a ja zrobiłem wszystko zgodnie z prawem. Mieszkańcy nie chodzili na zebrania, sąsiedzi nie mieli nic przeciw, a ze mnie się robi teraz kozła ofiarnego - mówi sołtys. - Ja będę mieszkał najbliżej, bo 200 metrów od biogazowni. Nie zgodziłbym się przecież, gdyby to czymś groziło. Pan burmistrz mógł po wyborach dwa lata temu powstrzymać tę inwestycję, a nie teraz, bo tylko skłócił mnie z mieszkańcami.

Antczak mówi, że zrobił sporo dla Runowa i jest mu przykro teraz, że tak mieszkańcy mu za to odpłacają.
Burmistrz Waldemar Ku­szewski podkreśla, że z tą inwestycją jako burmistrz nie miał nic wspólnego i że sam zdziwił się, gdy inwestor zgłosił się już po zgodę na budowę, mając wszystkie decyzje. - Nie mam nic przeciwko samej bioga­zowni, ale ta lokalizacja jest dla nas ryzykowna. Dlatego dobrze, żeby ta sprawa była znana mieszkańcom - mówi Kuszewski. - Rozmawiałem z radcą prawnym i jako gmina nie mamy narzędzi prawnych, żeby tę decyzję wstrzymać czy unieważnić.
Kuszewski wskazuje na to, że teoretycznie wszystko odbyło się zgodnie z prawem, bo były obwieszczenia, firma poniosła już swoje koszty. - Ja bym postąpił inaczej, poinformowałbym mieszkańców, ale nic nie mogę za to, że mój poprzednik uważał inaczej - mówi Kuszewski.

Inna działka

Leszek Skaza zaproponował, by gmina dała inwestorowi w zamian inną działkę, oddaloną od zabudowań. Kuszewski mówi, że takie gmina ma, ale tylko w Zabartowie i Jastrzębcu, ale też blisko zabudowań.

Mieszkańcy wskazują na ważny interes społeczny,
grożą buntem. Burmistrz planuje spotkanie z inwestorem, by poszukać wyjścia.
Jan Antczak za to upokaja i mówi, że w tej biogazowni nie będzie żadnej gnojowicy ani padliny, a tylko kiszonka kukurydzy i mieszkańcy mogą być spokojni. A jak nie będzie biogazowni, to jego zdaniem też nic się złego nie stanie. Wkrótce inwestor chce nie tylko się spotkać, ale też zaprosić zainteresowanych na swoje inne inwestycje, by pokazać, że nie jest groźnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska