Dariusz Rewers gospodaruje na ojcowiźnie. - Rodzice mieli tradycyjne, wielokierunkowe gospodarstwo. Dwadzieścia cztery hektary ziemi. Komuś trzeba było je przekazać. Padło na mnie, bo siostra poszła na studia - mówi Dariusz Rewers. Nie ograniczył się do areału rodziców. Ma obecnie 48 hektarów własnej ziemi i dzierżawionej. Postawił na bydło opasowe. Za kredyt przerobił stodołę na budynek gospodarczy i kupił 40 cieląt. - Mieszańce, ale do sześćdziesięciu procent dolewu rasowej krwi. Rasowe są znacznie droższe i bardzo trudno dostępne - tłumaczy.
Postawił na wspólną sprzedaż z sąsiadami
Razem z kolegami rolnikami z okolicy zaczął w latach dziewięćdziesiątych odstawiać bydło do zakładów Mięsnych w Morlinach, ale też do pewnego pośrednika spod Łodzi i do starachowickiego Konstaru.
- Organizowaliśmy się, umawialiśmy i wspólnie wysyłaliśmy większe partie. Korzystaliśmy z wagi w kółku rolniczym w Raciążku. Na początku po sąsiedzku, było to coś w rodzaju nieformalnej grupy producenckiej. W końcu w dwutysięcznym roku zawiązaliśmy Stowarzyszenie Rolników „Kujawy”, a sześć lat później Spółdzielczą Grupę Producentów Żywca Wołowego „Kujawy”. Należą do niej rolnicy z gmin Waganiec, Bądkowo, Aleksandrów Kujawski, Raciążek. W sumie pięćdziesięciu pięciu gospodarzy - tłumaczy. Jest prezesem tej organizacji. Wspólna sprzedaż większej partii dawała szansę na wynegocjowanie lepszych cen. Ale teraz i ta branża, zdaniem Rewersa, nie daje już takich pieniędzy jak kiedyś. Trudniejsze są też negocjacje z odbiorcami zwierząt i mniej obiektywna ocena mięsności. - Gdy wchodziliśmy w 2004 roku do Unii, to odchów bydła opasowego naprawdę opłacał się. Ceny skupu szybowały w górę. Szybko jednak zaczęły spadać, a zakaz uboju rytualnego utrwalił te spadki. Przepisy wprawdzie zmieniono, ale wypadliśmy z rynku. Raptem cztery zakłady w Polsce zajmują się takim ubojem. Teraz znów mamy ceny skupu takie jak w 2004 roku, tyle, że od tamtej pory systematycznie rosły ceny środków do produkcji - tłumaczy nasz rozmówca.
Tę nieopłacalność bardziej odczuwają gospodarze, którzy nastawiwszy się na opas bydła, nie mają łąk. Tak jak Rewers i jego sąsiedzi. Dokoła dobra rolnicza ziemia III i IV klasy. Muszą więc uprawiać to, co opasy powinny zjeść. Na polach Rewersa rośnie kukurydza na kiszonki, buraki cukrowe, które nie tylko dają dodatkowy dochód, ale i wysłodki dla bydła. Zadaje zwierzętom też młóto browarnicze, czyli tak zwane wysłodziny. To nierozpuszczalne składniki zacieru w postaci osadu z łusek, kiełków i drobin słodu. Jakoś trzeba ten brak łąki rekompensować zwierzakom w diecie.
Ceny środków do produkcji szybują systematycznie od lat
Żeby jednak mieć na polu to, co bydło powinno zjeść, trzeba włożyć w ziemię niemało pieniędzy. - Gdy wchodziliśmy do Unii taka na przykład saletra kosztowała czterysta, pięćset złotych za tonę. Teraz muszę zapłacić za nią tysiąc dwieście czterdzieści - pokazuje problem Dariusz Rewers. - Cena soli potasowej skoczyła z sześciuset dwudziestu do tysiąca sześciuset osiemdziesięciu złotych, a fosforanów z dziewięciuset dziesięciu do dwóch tysięcy trzystu złotych za tonę.
Kujawsko-Pomorską Strefę AGRO znajdziesz na Facebooku - dołącz do nas!
I jeszcze jeden przykład. Za ciągnik new holland TL100 w 2003 roku dał 105 tys. złotych bez VAT. Dziś za taki sam musiałby zapłacić - jak oblicza - ponad 200 tysięcy złotych. A ile dostaje za swoje bydło? Za kilogram poubojowej wagi buhaja można uzyskać 12,40 zł, za tyle samo jałówki - 11, 80 - 12,80 złotych. Trudno mówić o dobrym interesie.
- Hoduję bydło, bo coś trzeba robić. Moi rodzice też mieli w swoim gospodarstwie trochę bydła. A ja mam obok bydła także trochę trzody. Chów w cyklu zamkniętym. Sprzedaję rocznie około pięciuset pięćdziesięciu tuczników - mówi gospodarz.
Oprowadza po gospodarstwie i nie bez dumy pokazuje maszyny. Najważniejsza to ładowarka samojezdna. - Niezastąpiona - podkreśla. - Ładuje, zbiera obornik, zadaje pasze, przenosi je z silosa na transporter. Świetna maszyna. Najlepszy mój zakup - chwali.
Na podwórzu pokazuje inny wielofunkcyjny sprzęt. - Sam zaprojektowałem ten agregat uprawowy i sam go zrobiłem. Trochę pomagał mi kolega - prezentuje wielkie urządzenie. - Bez tej maszyny niewiele bym zrobił na polach - zapewnia. Marzy mu się nowszy i większy ciągnik. Pokazuje model fendta, który stoi obok innych modeli maszyn w pokoju na półce nad komputerem. Kosztuje około 300 tysięcy złotych.
Siłownie wiatrowe za oknem, nowoczesność i krok ku ekologii
Po drugiej stronie powiatowej drogi, naprzeciw domu Rewersów, stoi kilka siłowni wiatrowych. Jedna z nich należy do Dariusza Rewersa i siedmiu innych gospodarzy. To kolejna wspólna inicjatywa sąsiadów z Podzamcza. Dla tego przedsięwzięcia zawiązali spółkę. Pozastawiali swoje gospodarstwa za bankowy kredyt i teraz czekają, aż ten kredyt (1 mln 750 tys. zł) spłaci im wiatr, dmuchając w łopaty siłowni i produkując prąd. Siłownia już pracuje. Od stycznia 2015 roku.
- Liczyliśmy, że spłacimy kredyt w ciągu pięciu, sześciu lat, ale ten okres może się przedłużyć, bo ceny świadectw posiadania spadają - tłumaczy.
O co chodzi z tymi świadectwami? To rodzaj papieru wartościowego. Energetyka płaci spółce za wyprodukowany przez siłownię prąd miesięczną kwotę 163 zł 58 gr (na podstawie faktury VAT) i daje świadectwa pochodzenia energii ekologicznej, które sprzedaje się na giełdzie.
- Nie mieliśmy problemów z postawieniem siłowni. Mieszkańcy nie narzekali. Więcej zachodu i problemów było z załatwieniem formalności - mówi Dariusz Rewers. Żałuje, że państwo nie pomaga takim wiejskim spółkom jak ta z Podzamczu, choćby upraszczając procedury, pomagając w uzyskaniu tanich kredytów czy dofinansowując jak to jest na Zachodzie. Mieliby rolnicy dodatkowe pieniądze, gdy spadają dochody z produkcji rolniczej niekiedy wręcz do zera.
Przyznaje, że namawiał gospodarzy z innych wsi, by postawili całą farmę siłowni wiatrowych, bo w tym rejonie nieźle wieje. Ale chętnych nie było. Nic dziwnego, trzeba sporo zainwestować, zanim siłownia zacznie przynosić przyniesie dochód. Siłownia Rewersa i jego kolegów kosztowała 2,5 mln złotych. O zyskach na czysto będą mówić za kilka lat.
Kiedy Dariusz Rewers opowiada o gospodarstwie, w którym pracuje z żoną i mamą, wielkiej radości na jego twarzy nie widać. I nawet nie chodzi o spadającą opłacalność produkcji czy o to, co go najbardziej denerwuje. A denerwuje go, że na rolniczej pracy żeruje wielu pośredników. W efekcie konsument w mieście nie odczuwa w swoim portfelu tego, że rolnik dostaje za swoje zwierzęta czy płody rolnej mniej niż kiedyś. Myśli rolnika zaprząta co innego.
- Nie wiem, jaka będzie przyszłość mojego gospodarstwa - przyznaje. - Nie wiem, czy któreś z dzieci zechce je przejąć. Na razie syn studiuje weterynarię, a córka robi doktorat z biotechnologii.
Dariusz Rewers przyznaje, że w młodości marzyła mu się kariera mundurowego: strażaka lub wojskowego. - Dziś byłbym już emerytem ze spokojną głową - śmieje się. Żołnierzem nie został, strażakiem jest, choć nie zawodowym. Aktywnie udziela się w raciążeckiej Ochotniczej Straży Pożarnej. I robi swoje. Znaczy dba o gospodarstwo, grupę spółdzielczą i spółkę, która ma siłownię wiatrową.
Wójt gminy nie szczędzi gospodarzowi pochwał
- Podziwiam go jako dobrego gospodarza, świetnego męża i ojca oraz ofiarnego społecznika - nie ukrywa Wiesława Słowińska, wójt gminy Raciążek. - Nie wiem, skąd bierze czas i siły na pracę w dużym gospodarstwie i działalność społeczną. Widzę go na wszystkich imprezach kulturalnych w gminie, na wielu z nich gra w strażackiej orkiestrze. Do tego jest człowiekiem otwartym na wszelką pomoc ludziom.
Wójt zdradza, że to m.in. Dariusz Rewers wymyślił „Dzień Dziecka, Dzień Rodziny”, który ma być zorganizowany w gminie po raz pierwszy. Przekonał do realizacji tego pomysłu inne osoby i już zadeklarował, że ofiaruje świniaka na tę imprezę.
____________________________
Co robi Rolnik, gdy NIE pracuje
Dariusz Rewers ma 48 lat. Z wykształcenia jest technikiem mechanizacji rolnictwa po szkole w Gronowie koło Torunia. Ma opinię człowieka bardzo pracowitego, ale nie samą pracą człowiek żyje. W gminie jest znany także jako członek Orkiestry Dętej OSP. W orkiestrze strażackiej gra w sekcji rytmicznej. To go relaksuje. Ale na prawdziwy wypoczynek jest w stanie przeznaczyć tydzień w roku. Nie marzy o dalekich podróżach samolotami czy statkami turystycznymi. Rusza w Polskę. Z żoną i znajomymi. Zapewnia, że Polska jest piękna i warto ją zwiedzać. Objechali już góry i pas nadmorski. W tym roku wybierają się w Bieszczady. Raz w roku także odrywa się od gospodarskich zajęć i daje się poznać jako zdolny kabareciarz. Bo w gminie Raciążek okazji Dnia Kobiet panowie przygotowują specjalny program dla pań ze spektaklem kabaretowym, w którym Dariusz Rewers nieźle sobie poczyna, zbierając zasłużone pochwały. Raz w roku bierze też udział w gronie kilkudziesięciu mieszkańców w misterium Męki Pańskiej, z którego słynie ostatnio Raciążek. Nie daje się namówić na zwierzenia o artystycznych ciągotach. Mówi, że na występy namówił go ksiądz prefekt.