Jak dotąd na palcach jednej ręki można policzyć politologów (a nie ma wśród nich żadnego polityka!), którzy powiedzieliby jasno, że za setki tysięcy ofiar po 11 września 2001 odpowiadają Stany Zjednoczone. To ekipa George’a W. Busha wypuściła dżina z butelki i spowodowała nieopisany chaos na Bliskim Wschodzie, a później w Afryce Północnej. A my raźno w tym pomagaliśmy.
Rozumiem, że poprawność polityczna i strach przed zamknięciem amerykańskiego parasola nie pozwala europejskim rządom tego powiedzieć otwartym tekstem. Szalony koncept rodziny Bushów, by nieść krajom muzułmańskim zachodnią demokrację był równie głupi, jak oszustwo z iracką bronią masowego rażenia. Wielu analityków podkreśla, że wpływ na amerykańskie bliskowschodnie wojny miało izraelskie lobby.
Założenie było takie: jeśli podporządkuje się kraje arabskie USA, to Izrael będzie dużo bezpieczniejszy i wielkie interesy będzie się tam robić. Kolejny motyw to przejęcie pod zachodnią kuratelę największych na świecie złóż ropy. A bajanie, że chodziło o pomoc tysiącom mordowanych przez reżimy Husajna i Kadafiego to tylko listek figowy. Dziś liczba ofiar na Bliskim Wschodzie idzie w miliony.
Dżin wypuszczony z butelki w 2003 roku przybrał niezbyt groźną - z dzisiejszego punktu widzenia - postać Al Kaidy. Dziś to świetnie uzbrojone (w amerykańską broń), bogate i fanatyczne Państwo Islamskie oraz milionowa fala imigrantów w Europie. I krwawe zamachy, w tym ostatni, paryski. Tymczasem Ameryka umywa ręce. Pokojowy noblista Barack Obama łączy się w bólu z Francuzami i... Właśnie - i nic. A to na USA spoczywać powinien główny ciężar rozplątania tego krwawego węzła gordyjskiego. Mądrze podsumowała to Agnieszka Holland mówiąc kilka dni temu, że świat i Europa płaci teraz za głupotę George’a W. Busha.