Czy prezydent Rzeczypospolitej Polskiej może załatwić swemu krajowi letnie Igrzyska Olimpijskie? Od wczoraj wiem, że tak. I to w ciągu 10, góra - 14 lat... Jarosław Kaczyński na pięć dni przed drugą turą wyborów spotkał się ze sportowcami i złożył taką właśnie obietnicę.
Bo tak duży kraj, jak nasz, na to zasługuje. Tak, jak na członkostwo w grupie 20 najbogatszych krajów świata - G20 - i tak, jak na szefowanie Europie Środkowej. To piękna jagiellońska wizja, idea Józefa Piłsudskiego i jego następcy - Jarosława Kaczyńskiego. Piękna, tyle że nierealna. Widać szef PiS jest świeżo po lekturze książki Daniela Grosa i Sonji Sagmeister. Piszą oni, że jeśli w Polsce utrzyma się takie tempo wzrostu gospodarczego, w ciągu 20 lat staniemy się - w miejsce Niemiec - lokomotywą Europy. Moje serce też się radowało, kiedy czytałem, że Polacy przypominają "europejskich Amerykanów" - pracowitością, smykałką do interesu, umiejętnością robienia biznesu. Problem w tym, że w ciągu tych 20 lat Niemcy musiałyby pogrążać się w stagnacji, jak w minionych dwóch latach. Niestety, prognoza tak wspaniałego sukcesu Polski opiera się na zwykłym porównaniu wskaźników wzrostu PKB - dziś jest on wyższy o 2 (dwa!) procent niż w Niemczech.
Nie wspominam o tak banalnych sprawach, jak pieniądze. Pekińska olimpiada kosztowała 40 miliardów dolarów. Ateńska - tylko piętnaście miliardów. Powiedzmy jednak, że "zmieścimy się" w 20 miliardach...
Czytaj e-wydanie »