Do interwencji doszło we wrześniu w gospodarstwie dzierżawionym przez Bronisława Gardonia ze wsi Lubania - Lipiny w gminie Świekatowo. Ten nie zgadza się dziś z postępowaniem ekologów. - To zwykła kradzież. Ukradli mi zwierzęta - twierdzi Gardoń.
- Dostaliśmy sygnał od mieszkańców. Zwierzęta są teraz pod naszą opieką. Były w opłakanym stanie. Miały łańcuchy wrośnięte w skórę - mówi Grzegorz Bielawski ze stowarzyszenia. - W ranach muchy składały larwy. Pod oborą leżał szkielet cielaka, którego po śmierci najprawdopodobniej zjedli towarzysze udręki. Zwierzęta nie były wyprowadzane na zewnątrz, nikt nie czyścił też obory z gromadzących się przez miesiące odchodów.
Rolnik twierdzi, że zwierzęta zostały mu zabrane niesłusznie. Zawiadomił o tym prokuraturę
- To rzeczywiście moja wina, że im nie sprzątałem. Ale reszta jest nieprawdą. Pod oborą nie było żadnego cielaka. A z sygnałem od mieszkańców to też ciekawa sprawa - mówi Gardoń i opowiada o kobiecie, która terroryzuje całą okolicę.
- Przychodzi i zaczyna karmić zwierzęta. Nie wiadomo, czy ich nie podtruwa. Przegoniłem ją kilka razy z posesji, którą dzierżawię i to musiało ją rozwścieczyć. Postanowiła na mnie donieść.
- A Bronek wcześniej się potłukł i po prostu nie miał sił, żeby w czasie upałów należycie opiekować się zwierzętami i jeszcze sprzątać im w oborze - dodaje Leszek Woźniak, rolnik od którego Gardoń dzierżawi gospodarkę. - Trzeba też dodać, że po tej tak zwanej interwencji Bronkowi zniknęła drabina. Ciekawe, gdzie się podziała? - pytała głośno Woźniak.
Sąsiad:- Bronek się potłukł i dlatego nie mógł odpowiednio zadbać o zwierzęta
W sprawę zaangażowali Mariusza Czelenia, jeszcze jednego sąsiada. - Złożyliśmy zawiadomienie w prokuraturze, że zwierzęta zostały Bronkowi po prostu ukradzione. Czekamy na decyzję śledczych, co postanowią z tym zrobić - mówi Czeleń. - Nie zostawimy tak kolegi. Został pozbawiony swoich zwierząt, a ponadto będziemy się bić o jego dobre imię.
- Żyjemy w państwie prawa. Ludzie nie muszą się zgadzać z naszym postępowaniem. Mogą pożalić się w prokuraturze - odpowiada Grzegorz Bielawski z „Pogotowia dla zwierząt”. - Nasza decyzja o zabraniu zwierząt była jak najbardziej słuszna. Były wycieńczone, a jedna krowa, mimo udzielonej pomocy lekarskiej, zmarła. Nie mamy sobie nic do zarzucenia.
- Zmarła, bo chorowała już wcześniej. A część zabranych zwierząt dopiero co kupiłem i były wątłej postury. Z pewnością z czasem nabrałyby masy - broni się Bronisław Gardoń. - Oni sami znęcali się nad zwierzętami. Nie mieli klatek do łapania kur i łapali je do garnka, który po całej akcji też zaginął - wspiera kolegę Leszek Woźniak. - Dla mnie to nie są ekolodzy, to pospolici rakarze. I proszę tak koniecznie napisać. Ciekawe, co stało się z Bronka zwierzętami?
- Przebywają obecnie w jednym z gospodarstw, które z nami współpracuje. Do czasu zakończenia postępowania przez sąd są własnością pana Bronisława. W przypadku uniewinnienia wrócą do niego, ale nie sądzę, żeby tak się stało - odpowiada Bielawski.
Kujawsko-Pomorską Strefę AGRO znajdziesz na Facebooku - dołącz do nas!
- Wszczęliśmy postępowanie, w efekcie którego rolnikowi mogą zostać postawione zarzuty znęcania się nad zwierzętami. Grozi za to kara do 3 lat więzienia - mówił we wrześniu komisarz Tomasz Krysiński ze świeckiej komendy.
- Z mojego doświadczenia wynika, że wyrok w takich sprawach zapada zwykle po roku, a czasem trzeba czekać nawet dwa lata - uzupełnia Bielawski. - Chyba, że sprawca dobrowolnie poddaje się karze, to wtedy zakończenia sprawy można spodziewać się już po kilku miesiącach.
Tak raczej nie będzie w tym wypadku, bowiem Bronisław Gardoń czyje się pokrzywdzony przez działaczy „Pogotowia dla zwierząt”. - Naopowiadali, że na interwencję musiała mnie przywieźć policja. A to nieprawda. Sam przyszedłem. W dodatku zabrali mi zwierzęta, które wiele dla mnie znaczyły.