Skoro już jesteśmy żarówkach, warto wrócić pamięcią do kwestii wielkiej reformy żarówkowej, której celem było zastąpienie konwencjonalnych żarówek świetlówkami. Pamiętacie kampanię, która temu towarzyszyła? Otóż okazuje się, że cała ta gigantyczna operacja oparta była na jednej (!) ekspertyzie. Chcielibyście się z nią zapoznać? Bardzo mi przykro, ale jej nie znajdziecie. Gdzieś się w Parlamencie Europejskim zapodziała. Jeśli nie wierzycie, obejrzyjcie „Bulb fiction”, kawał znakomitego dziennikarstwa w wykonaniu niemieckiej telewizji publicznej.
Mowa tam między innymi o tonach rtęci, które za sprawą świetlówek trafiły do oceanów. Tej samej rtęci, która 250 milionów lat temu spowodowała największe w historii wymieranie żywych organizmów (wówczas rtęć pojawiła się wskutek erupcji wulkanów). Słyszeliście, aby sprawa reformy świetlówkowej stanęła przed trybunałami? No, właśnie… To jeden klocków domina, przewrócenie których spowodowało, że w sprawie energii mamy dziś potężny kryzys. Kryzys zaufania.
Sprawa energii jest ważna. Zarówno jej dostępności, jak i oszczędności. Problem w tym, że za chwilę pozycja Europy w światowej debacie o energii może być zbyt słaba, żeby ktokolwiek liczył się z naszym zdaniem. A argumenty będą się nam kurczyć wraz z upadkiem tysięcy firm takich, jak piekarnia pani Ewy Żak z Torunia, która po kilkudziesięciu latach nie wytrzymała już podwyżek cen energii.
Jesteśmy małym trybikiem w machinie. Ktoś wyliczył, że gdyby wszyscy ludzie na ziemi mieli zużywać tyle surowców, co statystyczny Amerykanin, Ziemia musiałaby być 5 razy bardziej zasobna. Kto inny oszacował, że tylko w ubiegłym roku Chiny uruchomiły dwa razy więcej elektrowni węglowych niż reszta świata.
Oczywiście, róbmy wszystko, żeby ograniczyć energochłonność życia. Ale może zacznijmy od umożliwienia ludziom nieskrępowanej produkcji energii na własne potrzeby i projektowania gmachów, których rezydenci mogą otworzyć okno, a niekoniecznie przycisnąć przycisk w pilocie klimatyzatora.
