MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Czeczenia

Małgorzata Święchowicz [email protected]
Mieszkania puste w blokach, w leningradach.
Mieszkania puste w blokach, w leningradach.
- Wszystko zniszczone. Czeczenia - mówi pani Krysia. Zainwestowała w Czeczenię, teraz jedyna nadzieja, że Amerykanie zrobią tu sobie Irak, Wietnam. Albo co chcą.

     Czterech ich, silnych, w lesie. - Ja od razu mówię do syna: patrz, redaktor jedzie. Przecie, że redaktor, bo kto inny by tu się pchał zimą.
     Tną, robią, wrzucają na przyczepę - jak nawrzucają drewna dla tamtych z koszarowca w Kłominie, to mogą nawrzucać i sobie. - Gmina pozwoliła - mówią. Przyjeżdżają w te zachodniopomorskie lasy z innego województwa, z innego świata. - My jesteśmy z Poznaniaków, z jastrowskiej gminy - gadają. Rąbią dla tamtych na opał, bo tamtym jakoś się nie chce. - Oni mają lepiej niż my - mówią. I chętnie by się z tamtymi zamienili, zamieszkali w jedynym żyjącym domu Kłomina, umarłego miasta. - Ale burmistrz Bornego nie chce się zgodzić, ponoć dlatego, że my nie stąd.
     Kiedyś nawet pisali podania, żeby im jaką kawalerkę po Ruskich dał, bo tyle w Kłominie pustych koszarowców, leningradów, bloków z wielkiej płyty. Tak, kiedyś wielu było chętnych, szał był na leningrady w Kłominie, ale nikt nic nie dostał. Tylko tamci. - Mieszkają jak paniska, nie płacą czynszu, ani za prąd, ani wodę.
     U tamtych w Kłominie jest inne życie. Nic niekosztujące. - Więc dzieciaki, jak idą i widzą szybę, to raz i szyby nie ma. Jakby tak kiedyś musiał szybę kupić, to by nie zbił. Ale nie kupują, więc biją. I nudzą się, i młodzi, i starzy. Do roboty są niechętne. Tylko jeden w Mateksie robi. A jeden jest dobry w murowaniu, ale muruje tylko jak ma natchnienie. I jeden rzeźbi, ale też musi go najść.
     Dostać się do nich prosto, z Sypniewa (4 kilometry), tylko jechać środkiem! Bo pokrywy od studzienek rozkradzione, można stracić samochód albo życie.
     Mury, zasieki
     
Przed wojną w Kłominie koło Bornego Sulinowa postawiono baraki koszarowe dla niemieckich oddziałów Służby Pracy, w 1939 zorganizowano tu obóz jeniecki, najpierw dla cywili i szeregowców, później dla oficerów - tu przetrzymywany był m.in. pisarz i dramaturg Leon Kruczkowski, w 1944 trafili żołnierze Powstania Warszawskiego, a wcześniej tysiące Rosjan, Francuzów. Niektórzy próbowali uciekać, inni ginęli z głodu. Szacuje się, że w podkłomińskich lasach spoczywają zwłoki blisko 30 tysięcy jeńców.
     Po wojnie obóz przejęli Rosjanie, Kłomino nazwali Gródkiem, w 1972 roku rozbudowali militarne miasteczko na wzór Bornego Sulinowa. Mieszkało tu dowództwo brygady rakietowej, żołnierze pułku zmechanizowanego, batalionu rozpoznawczego. Mieli domy, sklepy, kino. Wszystko otoczone murem, zasiekami. Nie można było się zbliżyć. Teraz można, ale jakoś mało kto chce.
     Sukces przy porażce
     
Z burmistrzem Bornego Sulinowa trudno pogadać o Kłominie (- Dziś pan burmistrz jest zajęty - mówi sekretarka - otwarcie Gminnego Ośrodka Informacji. A jutro? Też zajęty - otwarcie hali sportowej). Borne rozrasta się metodycznie - 12 października 1992 ze stacji kolejowej wyjechał ostatni wagon żołnierzy z 6 Nowogrodzko-Witebskiej Gwardyjskiej Dywizji Armii Rosyjskiej, a 5 czerwca 1993, w sobotę, w samo południe otwarto Borne dla cywili. Najpierw cywili była garstka, teraz są już 4 tysiące! Bloki odnowione, spółdzielnia Morena, spółdzielnia Zachęta, supermarket, pasmanteria, krawiectwo, technik dentystyczny, liceum, hala sportowa... Tak więc Borne Sulinowo, to sukces. A Kłomino - porażka. Gmina szuka inwestorów, wrzuca w Internet oferty sprzedaży kłomińskich nieruchomości: budynek koszarowy, dwukondygnacyjny, poddasze użytkowe za 65 tysięcy złotych. Albo: blok przy Dębowej 5, blok przy Dębowej 11 i 13, budynek przy Lipowej 2, Lipowej 4, Lipowej 6, przy Sosnowej 1, 3, 5, przy Nadarzyckiej 5 i 7, przy Żołnierzy Września... Niestety, żadnego zainteresowania. A tak miało być pięknie. A tyle było pomysłów. Może ośrodek wypoczynkowy, może ośrodek dla przesiedleńców, może resocjalizacyjny o łagodnym rygorze... Ostatni pomysł: Amerykanie. Baza Marines. W gminie mówią: skoro byli tu Niemcy, byli Rosjanie, to może i Amerykanom się spodoba. Amerykanie mieliby 5 kilometrów do lotniska w Nadarzycach, 60 kilometrów do poligonów w Drawsku Pomorskim. Burmistrz napisał w tej sprawie do ministra obrony narodowej.
     Kto kogo ruszy
     
Droga do Kłomina, śnieg zasypał dziury po włazach od studzienek, dwie kobiety ciągną rowery środkiem drogi: - Niechby Amerykan tu przyjechał, nawet czarny. Niechby zrobił porządek - wzdycha starsza. - Coś by się ruszyło, no nie, Marzenka?
     - Ruszyłoby się i nas by ruszyli - Marzenka boi się, że jakby "Amerykan" przyjechał do Kłomina, to ona natychmiast musiałaby wyjechać.
     - Trudno. Gdzieś by nas musieli przenieść - starsza nie boi się zmian. Ona się zmian domaga. Bo aż szkoda, że stoi całe miasteczko puste, zamieszkany jest tylko ten jeden dom, do którego obie z Marzenką pchają rowery. No i jeszcze tam, kawałek dalej, pomieszkuje pewien pszczelarz, a tam pracownicy leśni. W sumie, na stałe w Kłominie mieszkają 22 osoby. A mogłyby mieszkać tysiące. - Niechby tu trochę ludzi przyjechało. I niechby tu woda przestała śmierdzieć, bo leci z kranu i cuchnie jak z obory. I żeby jakieś połączenie ze światem było (bo człowiek do sklepu musi iść 5 kilometrów, a lekarza ma w Bornem Sulinowie, a autobus tylko jeden, w samo południe, więc jak się wyjedzie, to nie ma czym wrócić, chyba że rano następnego dnia). - No i żeby ludzie tu przestali kraść - mówi starsza (sama ma wyrok za kradzież i grzywnę: 500 złotych, ale to tylko dlatego, jak twierdzi, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie, bo inni kradli jeszcze więcej, a grzywny nie dostali). Naprawdę, te zuchwałe kradzieże innych to ją już męczą. Starsza zgłaszała w gminie, że stróż choć ma pilnować miasta, przymyka oko. A za 10 złotych to w ogóle nic nie widzi. Więc z Kłomina znikają po kolei: dachówki z dachów, rury z mieszkań, kable, futryny, drzwi. A z ulic kostka brukowa (całe ciężarówki wyjeżdżały z kostką), a ostatnio wcięło lampy uliczne. Takie ładne, no i patrz pani, już tu nigdy nie zaświecą. No i pokrywy od studzienek - plaga była z tymi pokrywami. Teraz zieją dziury w ziemi, największe są w dawnej świniarni - ponoć na 20 metrów. - Jak ktoś wpadnie, to nie znajdziesz - mówi starsza. - No nie Marzenka?
     Ruskie jadowite
     
Najpierw Kłomina miała pilnować pani Zosia Substych - kiedyś mieszkała koło Chojnic, ale wytrzymać nie szło, więc zabrała dzieci, poszła do senatora, senator pomógł. Dostała mieszkanie na piętrze koszarowca, kuchnia, dwa pokoje. Była pierwsza w Kłominie, miała mieć baczenie na całe miasto. - Tylko dziki tu były i ja z dziećmi.
     Bała się dzików i czerwonych żmijek, mówią na nie "ruskie". "Ruskie" są jadowite skubańce, mają tu swoje wylęgi na placu defilad. Jak raz "ruska" skubnęła psa pani Zosi, to diabelne gorąco z niego szło i chudo się trzymał, cud, że przeżył. Psów to w Kłominie jest więcej niż ludzi. I trochę kotów, bo myszy lubią się zalęgać. Więc pani Zosia rozumie, że ktoś lubi trzymać koty (ona sama ma Murzynkę i Kacpra), ale żeby mieć po cztery psy? Później tylko robią kupy na klatkach (zgłaszała w gminie, ale co gmina ma począć?) Pożytku żadnego z psów raczej nie ma, bo nawet nie potrafią przestraszyć złodzieja.
     Gdy nadleśnictwo się tu zagospodarowywało, to pani Zosia jeszcze doglądała wszystkiego, ale teraz strach. Jak złodzieja podasz na policję, jest złość, że swojego wydajesz. Jak nie podasz, to cię mają: tamtemu pozwoliłaś, to i mnie pozwól. Więc pani Zosia już nie chce pilnować i leśnikom się nie dziwi, że nie trzymają się z tymi z koszarowca (w gminie o tych z koszarowca mówią, że nie umieli się odnaleźć w Bornym Sulinowie, nie pracowali, nie płacili za czynsz, to trafili do Kłomina).
     - Tu ludzie raczej niekształcone, raptem mają po dwie, trzy klasy. I kiedyś żadnych hamulców, jak zaczęli się osiedlać, to jeden drugiego potrafił okraść, jeden do drugiego był nieufny - wspomina pani Zosia. - Teraz przynajmniej jest już jako takie dotarcie.
     Dlatego pani Zosia może zostawić pod domem otwartego malucha, którego dostała od córki - nikt go nie ruszy. Ale kiedyś zobaczyła, jak rozkradają blok Żurawskich, to aż ją zatkało. Zadzwoniła na policję, ale słowa nie mogła z siebie wycisnąć, więc odłożyła słuchawkę.
     Ktoś pozwala czy zleca?
     
Blok Żurawskich, to jeden z dwóch prywatnych bloków w Kłominie. Marian Żurawski dostał budynek w ramach rekompensaty za mienie zaburzańskie. Mieszka w Dzierżoniowie, ma 70 lat, ostatnio zachorował, nie może doglądać swojego bloku w Kłominie, choć to teraz cały jego majątek. Najchętniej by ten majątek sprzedał, ale ludzie jakoś nie chcą kupować kłomińskich mieszkań.
     - Kiedyś zgłosiło się kilku chętnych, ale sprzedać kilka mieszkań, to żaden interes - mówi pani Krystyna z Sypniewa. Cztery lata temu szarpnęli się z mężem i kupili blok w Kłominie, teraz chcieliby się bloku pozbyć. 22 mieszkania, ładne, bez wilgoci, tylko się wprowadzać. Chcą 300 złotych za metr, a zainteresowania i tak nie ma.
     Kiedyś pani Krystyna lubiła wsiąść na rower i przyjechać z Sypniewa do Kłomina, popatrzeć, jakie to Kłomino ładne, te bloki, ten las... Teraz nie przyjeżdża, żeby nie oglądać ruin.
     - Wszystko zniszczone, rozkradzione. Czeczenia. Ludzie rozwalają bloki na podpałkę.
     Ona nawet nie ma żalu: skoro nie mają z czego żyć, wyciągają kabel z murów. I ona nawet by nie chciała, żeby ktoś ich za to karał. Chciałaby tylko kary dla tego, który im na to pozwala. A może nawet im to zleca.
     Rzeźbię ptaszki, nie ptaszki
     
Teraz Kłomina ma pilnować pan Zbyszek (dostał mieszkanie w koszarowcu na parterze). - I to nieprawda, że oko przymykam - mówi. - Ale co ja mogę? Ja przecież jestem tylko pracownik gminny. Złodziej prędzej mnie upilnuje, niż ja jego.
     Łatwo zauważyć, kiedy pan Zbyszek idzie na hydrofornię, a idzie ze 20 minut. Później pompuje wodę, to i godzina zejdzie. Obchód miasta robi nie więcej niż dwa razy dziennie, bo jest tego trochę: pięć bloków, jedenaście koszarowców, garaże, kino... Choć z kina już nic nie zostało, tylko resztki murów i ponoć ksiądz z Sypniewa sobie je zaklepał.
     - Więc to nas dziwi, jaki Amerykan miałby tu wejść? Do czego? - głowią się ludzie.
     - No i mogłoby wzrosnąć zagrożenie terrorystyczne - przewiduje Konrad Olstowski. A trochę na zagrożeniu się zna, w wojsku służył w chemikach. Teraz to pierwszy artysta i saper Kłomina (przybył tuż po pani Zosi, wybrał sobie kawalerkę na parterze). - Rzeźbię ptaszki, nie ptaszki. Chodzę sobie po poligonie. Mam specjalne pozwolenie na namierzanie niewybuchów.
     Znajduje pociski, beczki z bojowymi środkami. A raz znalazł tramwaj poniemiecki (rozstaw kół uniwersalny). A ile kałamarzy, ile poniemieckich butelek, słoików, jeden kufel z urwanym uchem, klucz do wykręcania zapalników...
     Jak ktoś przypadkiem zajedzie do Kłomina i poprosi, to Konrad Olstowski oprowadzi po poligonie albo sprzeda kałamarz, albo ptaszki rzeźbione, albo popiersie Lenina (turystom Leniny bardzo się podobają, więc pan Konrad czasami Leninów robi więcej niż ptaszków).
     - Tu trzeba być zaradnym - mówi. - Bo niezaradny, to lepiej niech od razu się powiesi.
     To już trzecia zima
     
Za Konradem Olstowskim do Kłomina przyjechała pani Czesia - jest z Wrocławia, ale w 1993 mąż ją ściągnął do Bornego, wydzierżawili portiernię, właśnie mieli w portierni otworzyć sklep, ale mąż zmarł na zawał. Nawet nie było miejsca, żeby go pochować - tylko las albo cmentarz żołnierzy radzieckich. Wybrała las - teraz wszystkich tam chowają, ale mąż pani Czesi był pierwszy.
     - No proszę, to już trzecia moja zima w Kłominie - wzdycha pani Czesia. Jeszcze nie przemalowała pokoju po Rosjanach, więc farba złazi, trochę jest bieli, trochę żółci, trochę zieleni. Właśnie ugotowała panu Konradowi fasolówkę. Trzymają się razem. Telewizor mają popsuty (za duża wilgoć), więc głównie rozmawiają, czytają książki (jest tych książek w Kłominie kilka, więc wymienia się człowiek z sąsiadami i leci po dwa razy). Latem chodzą na grzyby, na lipę, głóg, róże, jabłka. Za jabłka, poligonowe, dziko rosnące, płacą w skupie po 10 groszy, idzie wyżyć. A za głóg płacą już na przykład 40 groszy, a za róże - 80. A jakie tu są rydze! Jakie prawdziwki! A podgrzybki. A smardze i piestrzenice. A przydróżniczki.
     - Ziemia tu jest dobra - mówią. Więc jakby Amerykanie mieli przyjść, to chyba tylko dla tej ziemi, nie dla zrujnowanych domów.
     - Ziemia to by im się tu chyba spodobała - kiwa głową pani Zosia (ta z góry).
     I Konrad Olstowski (ten z dołu) kiwa - mamy tu i lasy, i bagna, i suche piaski. Więc Amerykanie mogliby tu sobie ćwiczyć, zrobić wszystko, i Irak, i Wietnam. Ludzie stąd mieliby dobrze, nie mogliby mówić, że są zapomniani. - Byliby nawet na celowniku - mówi pan Konrad. - Wiadomo, bazy, terroryzm, i tak dalej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska