MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Czerwone paszporty

Jolanta Zielazna
- U nas na podwórku sąsiadka wołała: Walter! Johann! Do domu! Haupmann Kloss leci!

     Wołała, nie wołała, dziś tego nie sprawdzisz, ale mieszkańcy Złotowa takich wspomnień mają wiele.
     - Tu jeszcze w latach siedemdziesiątych mowę niemiecką na ulicy się słyszało - mówi inżynier Leszek Drwęcki. Przy Wojska Polskiego (przed wojną Szkolna, jedna z ważniejszych w mieście) ma sklep optyczny. Nad półkami z okularami - rząd dyplomów i medali. Za uczestnictwo w maratonach. Berlin, Praga, Wrocław, Paryż... Przebiegł już 23.
     Do Złotowa przyjechał w 1976 roku, z Bydgoszczy. I - jak mówi - nigdy by już stąd nie wyjechał, tak go miasto urzekło od pierwszego wejrzenia. Trudno nawet powiedzieć, czym? - Ludzie? Wygląd? Atmosfera? - zastanawia się. - Nie wiem. Pewnie wszystko razem.
     Leszek Drwęcki nie jest jedynym, który od razu dał się miastu oczarować.
     Tygiel narodów
     
Złotów, po niemiecku Flatow, na północ od Piły, na Krajnie. Przed wojną miasto niemiecko-polskiego pogranicza, ale po niemieckiej stronie. Silna polska mniejszość z niemieckim obywatelstwem z racji miejsca urodzenia. Tu mieściły się władze V Dzielnicy Związku Polaków w Niemczech - Rodło.
     Pierwsza fala powojennych wyjazdów mieszkańców to przełom 1944 i 1945.
     - Władze niemieckie zarządziły, że złotowianie muszą opuścić miasto, bo front się zbliża - pamięta Wiktor Więcek, prezes dzisiejszego Rodła. - Pani Steinbach co innego twierdzi. Więcek jest złotowianinem z dziada pradziada. Do dziś mieszka w domu, który jego ojciec wybudował w 1935 roku. - Tam była cała dzielnica rodłacka - podkreśla. Tak tu się mówi na działaczy i członków przedwojennego Rodła.
     Z prawie 8-tysięcznego miasteczka przed wojną zostało w 45. około 2 tysięcy mieszkańców.
     Jedni wyjeżdżali, drudzy nadciągali. Z Nakła, Sępólna, Bydgoszczy. Z Ukrainy, Białorusi, Wilna. Z Małopolski, Kielecczyzny, spod Warszawy. Opuszczone domy i gospodarstwa obejmowali żołnierze wracający z Berlina. Tygiel narodów się tu zrobił. Autochtoni, jak nazywano miejscowych, znowu byli w mniejszości.
     Ziemie obiecane
     
Fakt, coś Złotów w sobie ma. Zadbane domy, odnowione przedwojenne wille, urzędy. Ratusz z zewnątrz stylowy, w środku nowoczesny. Ulice z perspektywą. Dużo sklepów, a rzadko który pusty i do wynajęcia. Towar na przynajmniej przeciętną, a nie ubogą kieszeń. Nawet przy niewyremontowanych jeszcze ulicach domy się zmieniają. Stare mury nikną pod ociepleniami, kolorowymi tynkami. Odnowiony w ubiegłym roku rynek- jak to zwykle bywa - nie wszystkim się podoba. Bo bruk, bo ciasno, bo nawet drzewka okolono takimi samymi żelaznymi płotkami, jak przed wojną.
     A do tego starego, ale przemyślanego planu miasta, jak pięść do nosa pasują bloki wzdłuż alei Piasta.
     - Tam kiedyś były ogrody i działki. Pamiętam je - wspomina Grażyna Komorowska. - Istniały już wszystkie ulice, które teraz są. Nowe wytyczono później tylko na obrzeżach miasta.
     Komorowska, na co dzień urzędniczka miejska, urodziła się w powojennym Złotowie. Jej rodzice trafili tu w ramach "wędrówki ludów". Ojciec, Polak spod Tarnopola, doszedł z wojskiem do Berlina. Wrócić nie miał gdzie, bo jego Tarnopol był już w ZSRR. Mama przyjechała z rodzicami spod Warszawy. Dziadkowie gospodarstwo zostawili jednemu dziecku i wyjechali na te Ziemie Obiecane.
     W mieście nie widać biedy ani bezrobocia. Burmistrz, Stanisław Wełniak, mówi wprost:
- Gdyby nie praca w Niemczech, poziom życia byłby niższy. Czerwony paszport jest w cenie.
     Rozmówki polsko-polskie
     
W Złotowie zderzyły się dwa żywioły. Tyle tylko, że miejscowi zwani autochtonami, zostali wrzuceni do jednego worka: i Niemcy, bo przecież nie wszyscy wyjechali, i Polacy. Prawdę mówiąc, traktowano ich trochę jak obywateli gorszej kategorii. Choć konfliktów między napływowymi a miejscowymi nie było.
     Komorowska:- Myślę, że po wojnie spotkało ich wiele krzywd. Niektórzy do końca życia nie nauczyli się dobrze mówić po polsku albo nie chcieli. Jakaś zadra musiała w nich tkwić.
     Rozmówki polsko-polskie do dziś opowiadane są jako anegdoty. Zwłaszcza ta, o pewnej starszej pani, która nagle zasłabła i trafiła do szpitala. Męża w domu nie było, więc napisała dla niego wiadomość: Kochany Koniu, ja leżeć w szpitalu krank, ty mi przysłać geld. Jej mąż miał na imię Conibert.
     Albo to:
     Przychodzi autochton do sklepu: - Dwa bułki proszę.
     Sklepowa go poucza:
- Nie mówi się dwa bułki tylko trzy bułki.
     - To poproszę trzy bułki i jedna prek (weg)
     Albo taki:
     Spotykają się dwie sąsiadki. Jedna się przechwala, że kupiła koguta, który waży 15 kilo. Druga, że to niemożliwe.
     - Ale to był nemecki kogut.
     - Tedy jo, tedy może być.
     Niepewni w czasie "W"
     
Przez wiele lat po wojnie ludzie ciągle nie byli pewni: zostanie miasto przy Polsce? Czy wróci do Niemiec? Nic się nie budowało. Za to w latach 50. wyjechali ci, którzy nie zdążyli tuż po wojnie albo dopiero odczuli potrzebę. Potem zaczęły się nieśmiałe przyjazdy w rodzinne strony zza Łaby, a później przyszedł stan wojenny i Niemcy, zwłaszcza byli złotowianie, zaczeli przyjeżdzać z pomocą. W latach 90. tama się otworzyła. Był taki okres, że w złotowskich szkołach po kilkoro dzieci w miesiącu ubywało.
     I za każdym razem, wyjazd przynajmniej niektórych rodzin, był zaskoczeniem. Jak to?! Rodzice polscy działacze, dzieciaki tu wykształcone, a teraz wyjeżdząją, bo są Niemcami?!
     Złotowianie mówią, że na co dzień nie było ważne, kto Polakiem, a kto Niemcem. O to się nie pytano. Z czasem wszystko tak się wymieszało, że w ogóle nie było wiadomo, kto jest kto.
     Może pozornie tak było. Pod skórą chyba pulsowało co innego. W mieście najpierw powstało stowarzyszenie Rodło (1982 rok, stan wojenny), a później zorganizowała się mniejszość niemiecka. Wiktor Więcek mówi, że Rodło miało bronić przedwojennych polskich mieszkańców Złotowa i powiatu przed władzami polskimi._Na własnej skórze odczuł, że on, złotowianin, i jego rodzina zostali szczegółowo "prześwietleni" przez wiadome służby. Potem na własne oczy przekonał się, że rodowici mieszkańcy tych ziem w ewidencji wojskowej figurowali jako "niepewni w czasie W".
     Z widokiem na browar
     
Dziesięć lat po Rodle powstało stowarzysznie niemieckie. Przeszło bez większego echa. Najwyżej uśmiechano się nad niektórymi nazwiskami, których właściciele raptem przypomnieli sobie o niemieckim rodowodzie.
     
- Czuło się, że ludzie niemieckiego pochodzenia byli na uboczu - uważa Gerard Wojciechowski, z zarządu Niemieckiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego w Złotowie. - Wreszcie uwierzyli, że nastąpiła odwilż, można się przyznać do pochodzenia. Do Stowarzyszenia należy około 140 osób.
     Jednak Wiktor Więcek, ten z Rodła, myśli, że niemieckie stowarzyszenie, podobnie jak ich, powstało dla odreagowania przymusowej izolacji. Wreszcie mogą się legalnie spotykać, wyjeżdżać, pomóc. Ale**- przyznaje nieśmiało - ma wiele niepewności, że to jakaś nieczysta sprawa ci Niemcy tutaj.
- Tego z Niemców nikt nie zdejmie, jak z Vaterlandu z gospodarstw wyganiali ludzi, żeby swoich wprowadzić. I jak potem słyszę taką panią Steinbach, to ...
     "Wypędzeni" z Flatow najliczniej zatrzymali się w Grifhorn. To teraz partnerskie miasto Złotowa i powiatu. Wojciechowski:
- Odwiedzają nas, ale o sprawy prawne nie pytają. Roszczeń nie zgłaszają.
     Ani do burmistrza, ani do urzędu w żaden sposób nie dotarło, by ktoś rozpytywał, sprawdzał w sądach. -
Jakieś resentymenty? Pretensje? Nic z tych rzeczy - zapewnia burmistrz. Za to zdarza się, że poprzedni właściciele dogadują się z obecnymi i - na przykład - pomagają dom wyremontować.
     Jak choćby dobrze w mieście znany starszy pan Pritsch, syn właściciela browaru Welsch. Przyjeżdża do Złotowa regularnie. W hotelu "Krajna" wynajmuje pokój z widokiem na browar. Ta ładna willa, która stoi w pobliżu browaru, należała kiedyś do jego rodziny. Pomógł odnowić dom.
     Otwiera granice i drzwi
     
Po Złotowie krąży już dowcip, że wystarczy mieć owczarka niemieckiego w rodzinie, by dostać czerwony paszport. W miejscowym USC ciągle poszukiwane są dokumenty przodków. Świadectwa urodzenia, ślubu. Mieszkańcy chcą dowodów, że ich krewni tu się rodzili, mieszkali, umierali. Najlepiej od kilku pokoleń wstecz. I jeszcze żeby służyli w niemieckim wojsku.
     Burmistrz Wełniak liczy, że wniosków jest mnóstwo. Obserwuje to od początku lat 80, gdy został naczelnikiem, aż do teraz. Miał przerwę tylko na jedną kadencję. I, jak widzi, coraz więcej mieszkańców Złotowa i okolic ma podwójne obywatelstwo. Ilu? Nie wiadomo, takich danych nie ma. - _Mniej więcej w co trzeciej rodzinie będzie ktoś, kto ma czerwony paszport
- ocenia.
     Czerwony paszport, czyli niemieckie obywatelstwo. Teraz - obywatela Unii. Skarb, który otwiera granice i drzwi do pracy. Na wielu cichych i zadbanych uliczkach, w co drugim poniemieckim domku, albo w prawie każdym, jest ktoś, kto albo był, albo jest w Niemczech. I nikt już się temu nie dziwi. - Ekonomia - mówią krótko mieszkańcy. - Tu nie ma pracy.
     Nie ma jej 14 procent mieszkańców "w wieku produkcyjnym", jak to ujmują statystyki. - Rekordowo dużo**- ubolewa burmistrz. - Zwykle było mniej.
     Szli na Zachód
     
A biedy nie widać. Na niewiele ponad 19 tysięcy mieszkańców w Złotowie jest zarejestrowanych 1500 podmiotów gospodarczych. Czyli co dziesiąty mniej więcej statystyczny mieszkaniec, łącznie z niemowlakami i staruszkami, prowadzi własny biznes.
     Te interesy, remonty, wymiany okien, budowane domy - skąd na to pieniądze? Tylko z pracy za granicą. Jak padły państwowe firmy budowlane, murarze, płytkarze ruszyli za granicę. Za nimi pociągnęli absolwenci. Jedni legalnie, inni na czarno. Tam zarabiają, tu utrzymują rodzinę, inwestują. A ci, którzy wyjechali w latach 80., tam się dorobili, teraz w Złotowie czy w Kujanie budują domy, remontują mieszkania. Jak przejdę na emeryturę tu wrócę - zapowiadają. - Tu jest mój Heimat.
     Część żyje na dwa domy. Tu się nie wymelduje, tam mieszka, pracuje. Grażyna Komorowska, która jest inspektorem szkolnym, mówi, że nie mogą się doliczyć w gminazjach 150 dzieci. Są tu zameldowane, ale fizycznie ich nie ma. Wyjechały. Do Niemiec. Do Holandii. 150 dzieci, czyli pięć klas.
     Wyjeżdża młodzież. Bo co Złotów ma do zaoferowania ludziom po studiach?
     Polsko-niemiecka ostoja
     
- Właśnie! Tu się urodzili, chodzili do szkoły, skończyli studia, a potem wyjechali - w głosie Jana Wiese wyraźnie słychać dezaprobatę. On, Polak o zniemczonym nazwisku, urodził się przed wojną niedaleko, mieszkał w Złotowie. Za polskość byli szykanowani. Nie w smak mu ta pogoń za czerwonymi paszportami.
     Gerard Wojciechowski, z niemieckiego stowarzyszenia zauważa: - W Zakrzewie prawie wszyscy mają czerwone paszporty. _Zakrzewo, pobliska wieś, była ostoją polskiego żywiołu. Bardziej niż miasto nawet.
     Teraz miasto i wsie, które kiedyś tak walczyły o polskość, rosną na niemieckich pieniądzach.
     Nie wszystkim też jest w smak, że i miasto po nie sięga. Bo sięga. Ot, choćby Dom Polski, kiedyś siedziba Związku Polaków w Niemczech. Nikt o niego nie dbał, aż stał się ruiną i miasto wystawiło go na przetarg. Podniósł się szum i jednak nie poszedł w prywatne ręce. Odrestaurowano go z pomocą niemieckich pieniędzy, o ironio losu.
     
- W szpitalu Niemcy pomagają.
     
- W hospicujm
     
- W domu kultury też coś dali.
     
- I przy farze chyba mieli udział? - coś się mieszkańcom kołacze po głowie.
     Tabliczki Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej nie wszystkim się podobają. Głośno wytknął to wójt gminy Złotów, Kazimierz Trela.
- To są tereny, gdzie szczególnie trzeba na to uważać - mówi wprost. - Widać, co robi Erika Steinbach. Trzeba przezorności.
     Duch Eriki Steinbach unosi się nad niektórymi złotowianami. Nie w smak im te masowe poszukiwania niemieckich korzeni, to niemieckie stowarzyszenie, ta współpraca, te przyjazdy starych złotowian, którzy pomagają remontować swoje dawne domy.
     Choć mitygują się i nie pada słowo "zdrada" można wyczuć, że odbierają to niczym działania V kolumny.
     Ostatnio syn Wiktora Więcka odszukał dokumenty, żeby wystąpić o czerwony paszport. Czy ojciec ma do niego o to żal?
     
- Nie, skąd. Jestem realistą._

od 7 lat
Wideo

Plan na budowę Tarczy Wschód – minister podał szczegóły

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska