- Pańskie odejście z Zawiszy jest wielką niespodzianką, wręcz sensacją.
- Decyzja dojrzewała od dłuższego czasu. W końcu zabrakło porozumienia, a w pewnym momencie nawet szacunku. Jak się zostawia zdrowie dla zespołu, to się czegoś też wymaga.
- Dlaczego doszło do rozwodu z Zawiszą?
- Z powodu różnicy zdań z właścicielem klubu. Nie są prawdą pojawiające się opinie, że nie zaakceptowałem kary finansowej. Dla mnie najważniejsze jest, że pracę trzeba cenić. Rok temu grałem z rozciętą głową. Szwów mi jeszcze nie zdjęto, a już byłem na boisku, bo chciałem wywalczyć awans. Zależało mi na klubie. W pewnym momencie pojawiły się niezdrowe sytuacje, jakieś krzyki i wyzwiska czy brak szacunku. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Wspólnie z prezesem Radosławem Osuchem wyjaśniliśmy sobie wszystkie sprawy i doszliśmy do wniosku, że rozstanie będzie najlepszym wyjściem.
- Długo trwała ta różnica zdań między wami?
- Różne były sytuacje. Mam trudny charakter i nie siedzę cicho w kącie, tylko mówię swoje zdanie. Parę razy pojawiły się różnice zdań, ale to jest normalne. Przecież nigdzie nie ma tak, że wszystko jest w porządku.
- W mediach, szczególnie internecie, pojawiło się wiele powodów, dlaczego opuszcza pan Zawiszę. Mówiło się o karze 5 tysięcy złotych, której pan nie zaakceptował czy o klubach, do których chce pan odejść. Co pan na to?
- Dla mnie najważniejsze było to, żeby ktoś zauważył to, co robię na boisku. Kwestie finansowe w ogóle mnie nie dotyczą. Nie jestem osobą, która niczego nie dorobiła się w życiu. Grałem w kilku klubach i mam z czego żyć. Na chwilę obecną nie mam klubu. Jak bym patrzył tylko na pieniądze, to bym nie rozwiązywał kontraktu z Zawiszą. Kto normalny rozwiązałby kontrakt, nie mając pracy?
Cały wywiad tylko w czwartkowej "Gazecie Pomorskiej".
Czytaj e-wydanie »