Straszydła od zawsze były ekologiczne, więc trzymały się na ogół wsi. Ale miasta również miały swoje upiory i to nawet całkiem krewkie. Niestety, czasy soczystej wyobraźni minęły i obecne straszydła kreują marketingowcy oraz specjaliści od komunikacji społecznej. Tak, jak dawne straszydła były odbiciem istot pięknych i mądrych w krzywym zwierciadle, tak pomysły miejskich PR-owców są często karykaturą idei mądrych i twórczych.
Przed laty Wrocław wpadł na znakomity pomysł rozsypując po mieście swoje rzeźby krasnali. Było w tym nawiązanie do bezprecedensowych protestów Pomarańczowej Alternatywy – happeningów nakłuwających szpilką balon komunistycznej propagandy. Tyle, że gdy w 2005 roku Wrocław zaczął wcielać pomysł w życie, ideę natychmiast ukradły bodaj dwa tuziny innych miast i dziś marketingowe stwory można oglądać w co drugiej pipidówce.
W 1999 roku Polska została zainfekowana nowym wirusem. Pierwsze ognisko – ławeczka Tuwima pojawiła się w Łodzi. Co prawda wcześniej ów pomysł rodem z lunaparku (serio!) obleciał świat kilka razy, ale wytarty nos Tuwima na Piotrkowskiej jeszcze jakoś się bronił. Za Łodzią ruszył jednak cały korowód i rozpoczął się wielki festiwal kiczu. Dziś mamy w Polsce już około 100 ławeczek, a od poziomu artystycznego wielu z nich mogą rozboleć zęby. Tylko patrzeć, a na rynek trafią cmentarne ławeczki z figurą, do której wystarczy dokręcić dowolną głowę.
Ale, jakby tego było mało, rozpleniła się moda na nowe straszydła – murale. I znowu – złego początki były całkiem miłe – niektóre łódzkie polichromie to prawdziwe dzieła sztuki. Ale kłujące dosłownością w oczy bydgoski Jan Paweł II albo Kazimierz Wielki, toruński generał Haller albo gniewkowski Anioł to pomniki prowincjonalizmu i gwałt na historycznej tkance miasta. Albo zasłona dymna – dla braku zwyczajnych ławek i odrapanych murów.
