Kto przeklinał ministra Waszyczykowskiego? No, proszę się przyznać. I jak? Nie wstyd wam? OK, San Escobar i te sprawy, ale jednak takiego numeru nawet minister Waszczykowski by nie odwalił. Na szczęście dla Jarosława Kaczyńskiego, póki czereśnie owocują w ogrodzie, ceny LPG nie idą w górę i słupek bezrobocia dołuje, nikt mu w tych brukselskich sprawach nie będzie patrzył na ręce. Bo jakby patrzył, to by musiał umrzeć ze śmiechu.
Numer z Timmermansem da się zrozumieć. Bo Timmermans to nie tylko socjoliberał, ale też typ wojownika za wiarę. O ile Juncker chciał się przy szklaneczce dobrego trunku z Warszawą dogadać, Holender odtrąbił wezwanie do kawaleryjskiego ataku. Więc odstawienie Timmermansa dla wszystkich było wygodne.
Ale patent z Ursulą von der Leyen? To już największy kaliber bzdury. W śmiertelnej walce Mateusz Morawiecki i jego kompania wywalczyli stanowisko dla osoby, która w Niemczech zdążyła wkurzyć wszystkich, oprócz możnej i wpływowej rodziny pani kandydatki (Albrecht) i rodziny jej męża.
Najpierw pani Leyen została lekarzem i to nawet z doktoratem. Okazało się jednak, że ten doktorat trochę zerżnęła, ale komisja badająca plagiat w końcu machnęła ręką na 23 miejsca, w których pani Leyen zapomniała powołać się z na źródła. Później została najgorszą regionalną szefową CDU, aby wypłynąć w centralnym rządzie jako najgorszy minister (rodziny, mydła i powidła). Jej program zwalczania pedofilii w sieci to był istny majstersztyk nieudolności. Podobnie było z nonsensownie zaprojektowanymi zasiłkami rodzinnymi. Na koniec pani Leyen wkurzyła, jako minister wojny, wojskowych.
A teraz, nie dość, że obstawiła się Timmermansem, to jeszcze na starcie pogroziła dobrodziejom z PiS praworządnością, a na koniec wyskoczyła z parytetowymi pomysłami, jakich jeszcze nawet w Brukseli nie grali.
Jednym słowem: mizeria ze śliwką w kompocie. Następnym razem, panowie, zanim taki numer wysmażycie, zadzwońcie może jednak do Escobara po radę.
