pomorska.pl/komentarz
Więcej komentarzy na stronie www.pomorska.pl/komentarz
Cena wywoławcza za sztukę - 1 złotych. Następnego dnia internauci wylicytowali cenę pięćdziesięciokrotnie wyższą. Nie wiem tylko, czy to na serio, czy dla zadymy? Inny internauta swój głos wycenił na sto złotych i trudno wyczuć, czy znajdą się chętni. Cóż, wolny rynek.
Jednak wielu polityków oburzyło się, że to nielegalny proceder, że obowiązek obywatelski, patriotyzm i tak dalej. W pierwszej chwili przyznałem im rację.
Odwiedź nasz serwis - Wybory prezydenckie 2010
Ale właściwie czym różni się handel własnym głosem, od handlu, jaki uprawiają dwaj kandydaci na prezydenta, rozkręcając biznes z głosami lewicowego elektoratu Napieralskiego? Moim zdaniem - różnice są niewielkie, jeśli nie żadne. Lewica, traktowana - słusznie - po aferalnych rządach Leszka Millera, zyskała z dnia na dzień (powyborczy) na wartości. Chodzi o blisko 2 mln 300 tys. dusz, których część powinna zasilić pulę kandydata PO lub PiS. Jest więc się o co bić.
Jak dotąd Napieralski (któremu uderzyła już woda sodowa do głowy) zaproponował Kaczyńskiemu sprzedaż głosów za finansowanie in vitro, poparcie parytetów "płciowych" na listach oraz podpisanie Karty Praw Podstawowych. Jednak Komorowski licytuje wyżej. Mówi się nawet o rządowych posadach. Biznes to biznes.