Mimo tragedii państwo Kołatkowie nie załamali się i utrzymali 60-hektarowe gospodarstwo. Mają teraz 20 krów i 20 jałówek, więc jest co robić. - Jesteśmy już po sianokosach - mówi Ewa Kołatka, żona pana Mateusza. - Na razie jest dobrze,życie nam jakoś idzie, tylko pogoda na razie straszna i męczymy się jak wszyscy.
Upał doskwiera zwłaszcza gdy trzeba założyć protezy, ale najważniejsze, że dzięki nim rolnik może sobie radzić z codziennymi sprawami. - Minęły już trzy lata, ale jeszcze się uczy, bo z protezami wcale nie jest tak łatwo żyć - dodaje pani Ewa. - W gospodarstwie musi je oszczędzać, ale w domu mąż radzi sobie dobrze.
Sprzęt jest już po przeglądzie i odpukać - nie ma do niego żadnych uwag.
Przypomnijmy, przed trzema laty, 21 września, w swoje imieniny, Mateusz Kołatka ze Śliwiczek zwijał na polu baloty ze słomy. Ręce wkręciły mu się w maszynę, a pasy transmisyjne zaczęły się palić. I to właśnie ogień uratował rolnikowi życie, bo płomienie przypaliły mu żyły. Dzięki temu nie doszło do krwotoku. Przez cztery godziny pan Mateusz walczył o życie i usiłował uwolnić się z maszyny, która niszczyła mu ręce. Rodzina znalazła go już, jak wyrwał się i usiłował biec do domu. Na protezy dla młodego rolnika zbierał niemal cały kraj. Na apel odpowiedzieli także Czytelnicy "Pomorskiej" - to także dzięki Wam Kołatka ma teraz dwie protezy - prawą za 200 tys. zł i lewą za 80 tys. Nowe ręce nigdy nie zastąpią tych, które stracił, ale można nimi wiele zrobić - choćby nalać wody do szklanki i napić się. Do ramion pan Mateusz ma podłączone diody, które reagują na jego ruch i przekazują to komputerowym czujnikom. Na noc prawa ręka "siedzi" w ładowarce, lewa działa na baterie.
GMINA ŚLIWICE Radzi sobie na medal
BARBARA ZYBAJŁO

Mateusz i Ewa Kołatkowie
Rolnik ze Śliwiczek, który trzy lata temu stracił ręce, poradził sobie doskonale. Protezy, na które pieniądze zbierali także czytelnicy 'Pomorskiej", spisują się dobrze, chociaż w polu trzeba je oszczędzać.