Żeby na targu sprzedać ser albo kurę zabitą we własnym gospodarstwie, to powinienem zgłosić się najpierw do sanepidu i do Inspekcji Weterynaryjnej - mówi Marek Klonecki, rolnik z Jeżewa (pow. świecki). - Niewiele osób nawet o tym wie i szara strefa kwitnie.
Jego zdaniem najmniejszy kłopot jest z owocami i warzywami, ale nieprzetworzonymi. - Bo jak gospodyni potnie kapustę i ją zakisi, to ma więcej papierów do załatwienia zanim pójdzie na rynek - dodaje rolnik.
Stanisław Gazda, rzecznik wojewódzkiego sanepidu wyjaśnia, że rolnik, który chce sprzedać na targowisku na przykład kapustę, ale w całości i nieprzetworzoną, powinien zarejestrować się w Państwowej Inspekcji Sanitarnej. Jeśli kapustę poszatkuje, to będzie potrzebował jeszcze decyzji powiatowego inspektora sanitarnego, a dokładniej jego zgody na wprowadzenie tego towaru do obrotu.
Przed sprzedażą produktów zwierzęcych np. mleka i jego przetworów, czy mięsa, gospodarz musi jeszcze powiadomić o tym Inspekcję Weterynaryjną. - Chodzi o bezpieczeństwo konsumentów - wyjaśnia Bogumiła Mikołajczak, Wojewódzki Lekarz Weterynarii w Bydgoszczy. - Musimy wiedzieć skąd pochodzi żywność.
I dodaje, że także klient powinien wiedzieć od kogo ją kupuje. Dlatego przy towarze należy zamieścić taką informację z adresem rolnika.
- Największy problem jest ze sprzedażą wędlin albo ubitego drobiu - twierdzi Mieczysław Babalski, rolnik ekologiczny z Pokrzydowa, koło Brodnicy. - Nie chcemy być karani przez służby sanitarne czy straż gminną, ale polskich przepisów dotyczących sprzedaży bezpośredniej jest tyle, że trudno je spełnić.
Więcej niż we Francji, czy w Niemczech.
- Nawet nie znam targowisk, na których byłyby odpowiednie warunki do sprzedaży np. drobiu od gospodarzy - dodaje rolnik ekologiczny z Jeżewa. - No chyba, że gospodarz ma chłodnię na kółkach. Dlatego kwitnie handel "spod lady". Rolnik umawia się z klientem na konkretny dzień, godzinę i nawet nie wykłada kury czy kaczki. Strażnicy ani inspektorzy tego nie widzą, a szara strefa kwitnie.