Profesor Henryk Samsonowicz, minister oświaty w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, leje dziś krokodyle łzy, że jego rozporządzenie o nauce religii w szkole było błędem. Ale już nic się nie da zrobić, bo Kościół nie pozwoli sobie wyrwać budżetowego miliarda złotych.
Czytaj: Męska decyzja premier: kończmy gadanie o in vitro
Wspominam o tym z dwóch powodów. Oto w Radiu Maryja usłyszałem, że katecheci to najlepiej wykształcona i najbardziej kompetentna grupa wśród nauczycieli. Teza ta jest nie do podważenia, ponieważ wiedzę i kompetencję katechetów mogą oceniać tylko przedstawiciele Kościoła. Wczoraj zaś dowiedziałem się, że szczeciński katecheta, który zaprezentował uczniom pierwszej klasy liceum film z obcinania głów chrześcijanom przez islamistów, otrzymał pasterskie napomnienie od dyrektorki szkoły. A także ojcowskie z kurii szczecińsko-kamieńskiej. Ks. Piotr Superlak, dyrektor wydziału wychowania katolickiego tłumaczył, że chodziło skłonienie młodzieży do przemyśleń, czy człowiek jest gotowy do męczeństwa? Obcięte głowy i rzeka krwi miały "wzmocnić" przesłanie katechezy.
Coś jest na rzeczy, ponieważ od kilku już lat słyszę o prześladowaniu polskich katolików. Zabójcy z klinik leczących bezpłodność mordują tysiące zarodków, wcześniej je bestialsko zamrażają. Może i to pokazywać na lekcjach religii? Mam wrażenie graniczące z pewnością, że polski episkopat od lat 90. kieruje się znanym z innej epoki hasłem, że raz zdobytej władzy nie oddaje się nigdy.
Nic więc dziwnego, że hierarchia kościelna zagroziła en bloc karami kościelnymi tym parlamentarzystom RP, którzy będą głosować za przyjęciem rządowego projektu ustawy o zapłodnieniu in vitro. A piekło czeka tych, którzy żądaliby powrotu religii do świątyń. W ten sposób episkopat stał się częścią świeckiej władzy ustawodawczej nie poddając się żadnym wyborom.