Podobno 11 września odwiedził pan centralę Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa, by otrzymać kopię dokumentów dotyczących skupu jabłek, który zorganizowano pod koniec 2018 roku (był pan wtedy ministrem rolnictwa) oraz gwarancji kredytowych udzielonych firmie Eskimos SA. To prawda?
Goebbels - czyli główny propagandysta Hitlera - powiedział, że jeżeli kłamstwo powtórzymy sto razy, to ludzie w to uwierzą.
Ostre porównanie.
Tak samo jest z tzw. aferą Eskimosa, określaną też aferą KOWR- u lub Ardanowskiego. Czasami mowa jest również o aferze Bielmleku, bo sprawę „Eskimosa” sklejono ze sprawą spółdzielni mleczarskiej Bielmlek. Osobą, która je łączy jest mój były zastępca w resorcie rolnictwa - Tadeusz Romańczuk, wobec którego od pięciu lat toczy się jakieś postępowanie prokuratorskie i nie może się zakończyć. A on oczekuje, wręcz żąda, żeby sprawa wreszcie trafiła do sądu. Kolejne prokuratury umarzają postępowanie (dwie uznały Romańczuka za osobę pokrzywdzoną!), ale z jakiś powodów, prawdopodobnie nacisków politycznych, jedna prokuratura dalej je podtrzymuje, ale nie kieruje sprawy do sądu. A prokuratorzy niedwuznacznie sugerują, że może to trwać bardzo długo.
I co to ma wspólnego z pana odwiedzinami w KOWR-ze?
Będę bronił zarówno Tadeusza Romańczuka, dyrektorów jak i pracowników KOWR-u, którzy podjęli decyzję o pomocy państwa wobec dwóch firm, które odgrywały bardzo ważną rolę w ratowaniu polskich sadowników i producentów mleka. Nie ma sprawy Ardanowskiego, nikt nie postawił mi zarzutów i nawet prokuratura nie chce mnie przesłuchać, czego ja się domagam. Tego samego domaga się Tadeusz Romańczuk.
I dlatego próbował pan wyciągnąć dokumenty dotyczące spraw sprzed lat? Może poczuł się pan niedoinformowany?
Oficjalnym pismem wystąpiłem do KOWR-u o wyszukanie w archiwum - bo od skupu jabłek minęło już ponad pięć lat - kopii faktur oraz przesłanie ich do prokuratury. Żeby było wiadomo, co się stało z przejętym od „Eskimosa” zapasem magazynowym produktów, które zostały wtedy wytworzone. Tzn. koncentratu i musu jabłkowego oraz spirytusu wykonanego nawet z gnijących jabłek (poleciłem, by i takie owoce kupować, bo skup celowo opóźniano). To są podstawowe dokumenty i dziwię się, że przez pięć lat prokuratura nie wystąpiła do KOWR-u, by sprawdzić, co się stało z tym majątkiem, który właśnie KOWR, w ramach gwarancji kredytowych, przejął od „Eskimosa”. To tak jakby prokurator nie chciał wyjaśnić tej sprawy.
Jednoznacznie stwierdziam: państwo nie poniosło żadnych strat! Słyszałem o 170 mln zł, a to jest ordynarne kłamstwo!
Temat powraca jednak jak bumerang.
I to zwykle wówczas, gdy podejmuję jakieś działania polityczne.
Uważa pan, że to celowe działanie?
Sądzę, że moje działania polityczne są dla wielu niewygodne - zarówno dla Prawa i Sprawiedliwości, jaki i nowej władzy.
Przypomnę, bo może to się ludziom zaciera w pamięci, że Rada Ministrów zobowiązała ministra Ardanowskiego do rozwiązania problemu ogromnych zbiorów jabłek w 2018 roku. Niemiecka firma, która dominowała wówczas na polskim rynku narzuciła wtedy rolnikom ceny za kilogram jabłek przemysłowych: 8-10 groszy. One nie pokrywały nawet kosztów zebrania tych owoców. To był dramat polskich sadowników i większości gospodarstw sadowniczych groziło bankructwo. Podjąłem decyzję, która - nadal tak uważam - była słuszna.
Nie żałuje pan, że wybrał tylko jedną firmę do przeprowadzenia skupu, a nie na przykład kilka?
Nie było czasu na wyłonienie firmy w przetargu. Wybrałem tę, która na giełdzie funkcjonowała od 21 lat, co roku robiła sprawozdania giełdowe, była sprawdzona przez CBA. Ta firma podjęła się skupu kilkuset tysięcy ton jabłek, po to żeby zdjąć część towaru z rynku w tamtym wyjątkowym roku. Jabłka wymarzły w Chinach, w Ameryce Południowej i Polska była jedynym wówczas dużym producentem jabłek i na tym można było zarobić ogromne pieniądze na rynku światowym. Natomiast ta wspomniana niemiecka firma o dominującej pozycji na naszym rynku, chciała zarobić jeszcze więcej wymuszając na rolnikach bardzo niską cenę - obrzydliwą i łajdacką. Firma Eskimos podjęła się przeprowadzenia skupu, ale był on torpedowany, niszczony. Ten niemiecki podmiot próbował zastraszać inne, które miały przeprowadzać skup we współpracy z „Eskimosem”, grożąc im utratą możliwości dalszej współpracy z nimi. Dlatego część firm się wycofała. Był problem, bo pod koniec roku w Polsce pogoda nie sprzyja owocom. Skup trzeba było przeprowadzić jak najszybciej. Niektórym zależało, żeby ten skup nie wyszedł.
To też może Cię zainteresować:
- Artur Balazs: - Pszenica kosztuje tyle co 15-20 lat temu. A koszty produkcji są znacznie wyższe!
- Kujawsko-Pomorskie. Ptaki będą bardziej chronione, a rolnicy wciąż czekają na rekompensaty za szkody
Nie można było tego problemu rozwiązać inaczej?
Miałem wówczas propozycję, by skorzystać z mechanizmu, który funkcjonuje od lat - rolnicy dostaną za jabłka grosze, zarobi na tym firma dominująca na rynku, a gdy gospodarze będą protestować to dopłaci im się z budżetu państwa. Da się sadownikom 500-600 milionów złotych, a jabłka zostaną sprzedane po 10 groszy za kilogram. Doszedłem do wniosku, że jeśli sytuacja na światowych rynkach jest taka, iż na jabłkach sadownicy i przetwórcy mogą zarobić, to państwo nie musi dopłacać setek milionów złotych. No i rozpętało się piekło.
A nie pluł pan sobie w brodę, gdy okazało się, że niektórzy sadownicy nie otrzymali wówczas zapłaty za jabłka i musieli czekać na pieniądze dłużej?
„Eskimos” nigdy nie przestał płacić. Ta firma została zobowiązana do zapłaty w ciągu czternastu dni. Co prawda tłumaczyła, że terminy płatności obowiązujące wówczas na rynku były znacznie dłuższe, ale zobowiązaliśmy ją do zapłaty w ciągu dwóch tygodni. Jej przedstawiciele wyjaśniali, że nie mają tylu pieniędzy w obrocie, mogą zaciągnąć kredyt, ale nie mają tak wielkiego majątku na zabezpieczenie. Zatem zgodnie z polskim prawem (zapisami ustawy, która została przyjęta zanim zostałem ministrem rolnictwa) nakładającym na KOWR prawo i obowiązek udzielania pomocy firmom, które realizują na rynku rolnym działania na rzecz polskiego rolnictwa, zostało udzielone poręczenie dla kredytu po to, żeby płacić rolnikom w ciągu 14 dni. Mało tego - firma nie dostała pieniędzy na konto, tylko przedstawiała listy rolników, którzy dostarczyli jabłka i bezpośrednio z banku, który udzielił kredytu, pieniądze były przelewane na konta rolników. Wiem, że w niewielu przypadkach rolnicy musieli dłużej czekać na pieniądze, ale to tylko dlatego, że „Eskimos” korzystał z pomocy pośredników i jeden z nich miał jakieś problemy. Przecież to niemożliwe, żeby jedna firma w całej Polsce stworzyła punkty skupu. Przy tak dużym skupie to są rzeczy nie do uniknięcia.
A podstawowy cel skupu został osiągnięty?
Tak, chociaż zamiast 500 000 ton jabłek „Eskimos” skupił mniej - chyba 180 000 ton. Jednak ceny na rynku wzrosły do stawki oczekiwanej przez rolników, czyli ok. 30 groszy za kilogram owoców przemysłowych. Dochodzenie do tej ceny trwało kilka tygodni, ale się udało. To zadziałało idealnie i pokazało, że państwo może, jeśli współpracuje z firmami, tym rynkiem w jakimś stopniu sterować, by nie tracili rolnicy. Sadownicy zarobili wówczas na tym skupie ok. 600 milionów złotych - to są dane związku sadowników.
Działania CBA miały doprowadzić do tego, by do skupu nie doszło.
Dlaczego tak pan sądzi?
Bo CBA zastraszało pracowników KOWR-u.
W ośrodku pojawili się funkcjonariusze pokazując jego pracownikom broń. Chodziło o to, by nie dopuścić do skupu.
Pierwszy raz w historii Najwyższa Izba Kontroli skierowała do prokuratury sprawę przeciwko oficerom CBA o nadużycie uprawnień.
Dzięki determinacji zarówno mojej jak i dyrektorów KOWR-u, skup się odbył.
Jednak jeden z dyrektorów KOWR-u przestał wówczas kierować ośrodkiem. Czy to miało związek ze skupem?
Zrezygnował. Był zastraszony przez CBA. Ja go szanuję. Może się bał. Natomiast obywatelską postawą wykazał się kolejny dyrektor udzielając poręczeń kredytowych tej firmie.
Niemieckiej firmie sprzątnięto sprzed nosa 600 milionów złotych. Straty wycenili na miliard dwieście milionów, (bo na przetwórstwie mogli zarobić jeszcze 600 milionów), więc to są ogromne pieniądze. I stąd się wzięła afera, by kolejni ministrowie nigdy nie odważyli się podjąć takich działań. Chodziło o to, by nastraszyć, upokorzyć...
A „Eskimos”? Co z firmą?
„Eskimos” to była jedyna firma, która się wówczas podjęła tego zadania (inne nie chciały), więc powinna otrzymać medal i nagrodę od państwa za to, że uratowała polskich sadowników. Jej właściciele podjęli się ryzyka, ale nie spodziewali się ataku służb specjalnych, pomówień.
Przekonałem - prosząc, błagając obecne kierownictwo KOWR-u i resortu rolnictwa - by nie niszczyć firmy zatrudniającej kilkuset pracowników, współpracującej (przede wszystkim na rynku warzyw i mrożonek) z paroma tysiącami rolników.
Została przejęta przez Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa z możliwością odzyskania jej przez właścicieli, a mam nadzieję, że za jakiś czas staną na nogi. Jestem wdzięczny ministrowi Siekierskiemu i szefom KOWR-u, że nie zniszczyli firmy przez upadłość, podeszli do tematu w sposób bardzo odpowiedzialny.
Firma Eskimos została skrzywdzona, chociaż pomogła polskim sadownikom. Nawet wówczas, gdy byłem ministrem z PiS-u, chwalono mnie za to działanie. Od posłów PSL-u usłyszałem wtedy: „Pierwszy raz w historii minister rolnictwa podjął się radykalnych działań w obronie własnego rynku.”
Dodam, że w czasie gdy pojawił się Covid, to pierwsze płyny dezynfekujące wyprodukowano ze spirytusu z jabłek kupionych w 2018 r.
Reasumując - KOWR nie jest niczemu winien, a państwo na skupie nie straciło ani grosza.
Twierdzi pan, że odgrzewanie tej sprawy ma związek z działalnością polityczną. Przybywa panu wrogów czy przyjaciół?
Tak się dziwnie składa, że kiedy podejmowałem decyzje o odejściu z PiS-u i powołaniu partii „Wolność i Dobrobyt”, to wracały jakieś „aferki”. Cieszę się, że niektóre środowiska prawicowe w naszym kraju już udało się skonsolidować.
I pewnie dlatego, że idzie to w dobrym kierunku znowu próbuje się przypisać Ardanowskiemu jakieś łajdactwo.
