Nie wiem, czy Janek Tomaszewski się sobie podoba, ale kiedy usłyszałem jego debiut zza sejmowej mównicy, przypomniał mi się stary dowcip. Oto Icek Totenbaum chodzi cały czas z nadętą, obrażoną i zgorzkniałą miną, niczym nasz Jasiu. Przyjaciel pyta się go o powód zgryzoty.
Przeczytaj także:Jan Tomaszewski: Orzełek wróci na stroje kadry
- Powiem ci w tajemnicy: od dawna uprawiam samogwałt...
- I dlatego jesteś tak wściekły?
- Nu tak, bo naprawdę, to ja nie jestem w moim guście.
Tak więc wściekły Jasiu stanął wczoraj za trybuną sejmową i zadął w surmy bojowe, które otrzymał od samego Prezesa. I "człowiek, który wstrzymał Anglię" zaczął powstrzymywać zdrajców narodu, szczególnie ministra Sikorskiego. Jasiu zażądał deportowania szefa dyplomacji i z rządu, i z kraju. Za wszelkie zaprzaństwa, jakich dopuścił się minister, osobliwie za podanie węgierskiego wina podczas inauguracji naszej prezydencji. Bo świat przecież doskonale wie, że polskie wina (owocowe) biją na głowę wszelkie węgrzyny, choćby obrzydliwe sikacze Villány-Siklós albo tokaje.
I tak to bywa, kiedy zamiast głowy człek ma futbolówkę wypełnioną gazem rozśmieszającym. Podobnie zresztą jest z jego reprezentacyjnym kolegą Grzesiem Lato. Obaj osobnicy, niezbyt wyrafinowani intelektualnie, trafili za sprawą nazwiska do wielkiej polityki.
Tylko różnica między senatorem Lato a Jasiem Tomaszewskim jest taka, że ten pierwszy w ciągu czterech lat miał dwa wystąpienia. Tomaszewski będzie nauczał na każdym posiedzeniu Sejmu.
Czytaj e-wydanie »