Nie można powiedzieć, okoliczności świętowania bardzo sprzyjające. Nie dość, że szaro, brudno i moro, to jeszcze deszcz i wiatr. Pogoda iście wisielcza. Dodajcie do tego COVID i wyniki badań socjologicznych CBOS. Wynika z nich czarno na białym, że 71 proc. mieszkańców naszego uroczego kraju uważa życie w nim za szkodliwe dla zdrowia psychicznego.
Ale nam udało się jakoś przeczołgać do wtorku! Oby jakoś dalej. Problem w tym, że na horyzoncie też rysuje się ponury obraz. Nie dość, że 11 proc. Polaków zaliczyło już epizod depresyjny, to wśród młodych (do 25 roku życia) depresję ma na koncie 17 procent. Pomiędzy 2013 a 2020 liczba samobójstw wśród dzieci i młodzieży wzrosła o 138 proc. Na mapie polskiej depresji malowanej w różnych odcieniach niebieskiego, jedno województwo zaznaczone jest ciemnogranatowym kolorem. Domyślacie się które?
Skoro już chwyciliśmy czarny sznurek, zwijajmy kłębek dalej. Otóż miłościwie nam panujący COVID jest wręcz wirtuozem depresji. Według prestiżowego „The Lancet” około 18 proc. pacjentów, którzy przeszli chorobę uskarża się na problemy psychiczne. Ale jest też odwrotna zależność – depresja i inne choroby psychiczne (w tym schizofrenia!) są czynnikiem, który przyczynia się do zgonu na równi z otyłością, cukrzycą i chorobami serca. A więc dokładnie w tej chwili na oddziałach covidowych umierają pacjenci, którzy zostaną odhaczeni jako ofiary pandemii, choć sponiewierały ich problemy psychiczne.
Według psychiatrów, jednym z głównych czynników pogłębiających depresję wśród Polaków jest atmosfera w pracy. Nad Wisłą pracuje się najdłużej w całej Unii Europejskiej, a jeśli dodamy do tego absolutne dyletanctwo w kształtowaniu atmosfery pracy u ogromnej części kadry kierowniczej, nic dziwnego, że czarny sznurek napina się i pęka.
