Lidl i Biedronka, dwie największe konkurencje w handlu detalicznym, prześcigają się w promocjach, m.in. masła.
- Jednak czasami są one śmiechu warte! - zwracają uwagę klienci, jak m.in. pani Barbara, która kilka dni temu była świadkiem kontrowersyjnej sytuacji w Lidlu przy ulicy Inowrocławskiej w Bydgoszczy. - Było w promocji masło, ponad pięć złotych za sztukę przy zakupie dwóch na jeden paragon. To podobno ograniczenie, żeby jeden klient nie wykupił całego asortymentu i co dzieje się w Lidlu?
Kasjerka nabija paragon po paragonie. Czas leci...
Opowiada, że była długa kolejka do kasy, jedynej czynnej w tym momencie, a kasjerka i tak co chwilę wychodziła, by pomóc klientom przy kasach samoobsługowych.
- Nagle zbliża się klient, ma kilkanaście maseł i pani zaczyna nabijać po dwa opakowania na jeden paragon! Drukuje wiele paragonów, trwa do długo, więc klienci w kolejce zaczynają się denerwować i żądają wyjaśnień, jaki sens mają takie promocje z ograniczeniami, skoro każdy i tak kupi, ile chce, blokując w ten sposób inne osoby w kolejce. Przypomnę, że pozostałe kasy były nieczynne. Kasjerka grzecznie odpowiada, że nie ona wymyśliła promocję i nie ma w sklepie obowiązku wydawania jednemu klientowi tylko jednego paragonu. Czyż to nie kuriozum? Nie szkoda papieru na paragony, przecież lepiej od razu nabić na jednym kilkanaście! - uważa pani Barbara.
Co na to Lidl?
- Naszym celem jest oferowanie klientom szerokiej gamy produktów w atrakcyjnych, niskich cenach - tłumaczy Aleksandra Robaszkiewicz, rzecznik prasowy sieci Lidl Polska. - Nasze promocje cieszą się dużym zainteresowaniem klientów. W niektórych sytuacjach, ze względu na wysoką popularność danego artykułu, wprowadzamy maksymalną liczbę produktu, którą można kupić. W ten sposób umożliwiamy jak największej liczbie konsumentów nabycie danego towaru w liczbach detalicznych w atrakcyjnej cenach.
Aleksandra Robaszkiewicz twierdzi, że sytuacja w bydgoskim sklepie to wyjątek i zostanie sprawdzona: - Zachęcamy klientów do korzystania z promocji według zasad, które są opisane w gazetce, na etykiecie cenowej lub w aplikacji Lidl Plus.
Idziemy do konkurencji na tym samym osiedlu. Tutaj najczęściej można kupić w promocji trzy masła na jeden paragon.
- - Jeśli klient ma takie życzenie, nabijam kilka paragonów, ale kilkanaście? Nie zdarzyło mi się - mówi kasjerka Biedronki.
- - To ma sens nabijać towary na wiele paragonów, jak można na jeden? - pytamy.
- - Mnie pani o to nie pyta!- pada odpowiedź.
Tak to już jest ze sklepowymi promocjami, że mogą budzić kontrowersje.
Dziwne promocje...
Zdarzają się np. takie, gdy oferowane ceny z tzw. "gratisem", są wyższe od tych bez "gratisu".
Przykłady?
Pewien sklep oferował markową herbatę z upominkiem - szklanką. Zestaw z gratisem kosztował 16,99 zł, a herbata bez prezentu - 15,25 zł. Czyli, "darmowa" szklanka była warta 1,74 zł.
W jednym ze sklepów sześciopak wody mineralnej objęty promocją kosztował 12, 99 zł, co oznaczało o 99 groszy więcej, niż sześć butelek tej samej wody kupionych na sztuki.
Obecnie UOKiK prześwietla np. akcję "Tarcza Biedronki". Sieć obiecała niezmienność ceny określonych towarów i ich najniższą cenę na rynku. Ponadto, jeśli ktoś kupi w innym sklepie taniej produkt z biedronkowej listy - sieć zwróci różnicę. Tak chwali się w reklamach.
Okazuje się (i tego dotyczy postępowanie UOKiK), że konsumenci, którzy chcieliby uzyskać zwrot różnicy w cenach na mocy "Tarczy Biedronki Antyinflacyjnej", muszą spełnić wiele warunków. I tak np. muszą w tym samym tygodniu kupić produkt w Biedronce i - taniej - w innym, określonym w regulaminie, konkurencyjnym sklepie. Ponadto dowody zakupu należy wysłać do spółki pocztą tradycyjną, opłacając koszty listu. Z kolei zwrot różnicy w cenie możliwy jest tylko w formie e-kodu na zakupy w Biedronce, który będzie ważny przez 7 dni.
- W efekcie skorzystanie z takiej tarczy może być dla konsumentów nieopłacalne i uciążliwe - uważa Tomasz Chróstny, prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. - Sprawdzamy, jak klientom przedstawiane są benefity wynikające z promocji i zasady uczestnictwa w akcji.
