Mechanizm jest prosty - premier Jarosław Kaczyński dał sygnał do boju z esbecko-solidarnościowym układem. Prezes IPN Kurtyka, komendant główny policji pamięci, spuścił z łańcucha "badaczy" najnowszej historii Polski.
Później Cenckiewicz i Gontarczyk, na podstawie strzępów dokumentów, stworzyli fundament, na który powołuje się niejaki Zyzak. Zyzak ów wytropił, że Wałęsa jako 14-latek nie dość, że był agentem, to jeszcze spłodził dziecko z nieprawego łoża. Tropem Zyzaka pójdą Sakiewicze i Lisiewicze, którzy do woli będą sięgać do "źródeł", czyli publikacji wszystkich poprzedników. I tak badania IPN będą się kręciły do końca świata i o jeden dzień dłużej. Najgorsze jest to, że pracownicy IPN stali się jednocześnie prokuratorami, śledczymi, publicystami i sędziami. To wyjątkowo wygodna pozycja, nie wymagająca żadnej odpowiedzialności. Kto zatrzyma to błędne koło? Na pewno nie PiS i na pewno nie PO.
Zresztą, na polskich z Bożej łaski polityków już nie ma co liczyć. Kiedy przeczytałem w poniedziałek, że poseł PiS Marek Łatas jechał po pijanemu, nie zdziwiłem się. Nie on pierwszy i nie ostatni. Zaskoczyło mnie tylko, że Łatas nie pił alkoholu. Zjadł za to parę jabłek, które sfermentowały w poselskich trzewiach wytwarzając 0,7 promila alkoholu. Swoją drogą repertuar wymówek poselskich imponuje mi coraz bardziej.
Kiedyś pijaństwo było pomrocznością jasną, stłuczeniem goleni lewej, chorobą filipińską, spacerem wokół samochodu, zażywaniem syropu, który fermentuje w grdyce (serio), a teraz - jest jedzeniem jabłek. To jakaś paranoja. W dodatku - perpetum mobile.