Pochodzi z Małej Cerkwicy, wychowała się na wsi, do ogólniaka chodziła w Sępólnie. W rodzinie tylko mama wiedziała, że Łucja coś skrobie w zeszycie. - Po co ci te wiersze - wzdychała. - Przecież to do niczego niepotrzebne. W szkole nie chwaliła się. Nawet wtedy, gdy w ostatnich dwóch klasach ogólniaka w konkursie firmowanym przez "Pomorską" najpierw zajęła drugie, potem pierwsze miejsce.
Przez Konopnicką
A wszystko zaczęło się od Konopnickiej. Pierwsza książka to był podarunek od chrzestnego, miała wtedy siedem lat, a "Co słonko widziało" stało się ukochaną lekturą. Czytała wte i wewte, rysowała i rymowała na marginesie. Książka wiele przeszła, strony zawilgły, okładka się rozwarstwiła. Nie wiadomo, co się z nią stało, ale najprawdopodobniej wylądowała w piecu.
Przeżyciem stało się uczenie wierszy na pamięć razem ze starszą siostrą. A gdy miała lat 16, olśnieniem były wiersze Szymborskiej. Wtedy noblistka jeszcze nie figurowała w szkolnym spisie lektur i trzeba było na nią polować w księgarni. Pozostała jedną z ukochanych autorek do dziś, a ulubiony tomik to "Ludzie na moście".
Przyjacielem zeszyt
Czytała z wypiekami Wojaczka, zachwycała się Norwidem i Wierzyńskim. Czuła potrzebę pisania. Czas spędzała w domu albo na polu, nie miała zbyt wielu przyjaciół. Najlepszym był zeszyt. Filologię polską rodzina wybiła jej z głowy. Bo co to za los być nauczycielem, w rodzinie sporo takich było i do czego doszli? Poszła więc na chemię. Wytrzymała dwa lata, bo rychło się okazało, że chemikalia źle na nią działają. Wtedy jeszcze nie nazywano tego alergią, ale pewnie to było właśnie to.
Niemen w nagrodę
Trafiła do Sądu Rejonowego w Chojnicach. Wyszła za mąż, urodziła Anię. Poetycko jeszcze była bardzo aktywna, sporo publikowała, była członkiem Koła Młodych ZLP. Do dziś pamięta, jak wielką radością była dla niej nagroda specjalna na III Pieńskiej Jesieni Poetyckiej. Oprócz pieniędzy dostała longplay Niemena, wtedy to było wydarzenie.
Z nastaniem stanu wojennego zamilkła na parę lat. Pisała tylko do szuflady, z rzadka. Mówi, że na głowie miała dom, w którym nie brakowało kłopotów. W 1989 r. koledzy ją odnaleźli, wstąpiła do Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury. Znowu były nagrody i wyróżnienia. W 1993 r. ponownie zamilkła. Chorowała Ania, chorowała ona sama. Potem myślała, że jest już za stara na cokolwiek, na wiersze też. Jednak chwyciła za pióro. - To pisanie jest mi chyba pisane - śmieje się.
Ciągnie ją do lasu
- Nigdy nie lubiłam mówić, czuję tremę przed każdym publicznym występem - mówi. - Pisanie to dla mnie szansa na wypowiedzenie siebie, wyrażenie tego, co dla mnie istotne.
W życiu najważniejsza jest dla niej córka i bliscy. Ceni sobie zdrowie, bo właśnie doświadcza tego, jak źle, gdy ono szwankuje. Lubi czytać i spotykać się z przyjaciółmi. Ubolewa, że ma tak mało czasu na kontakt z naturą, a ciągnie ją do lasu, na pola, w okolice.
Marzenia ma skromne. Wydać dobry tomik, jeszcze jeden. Nie dać się ciężkiej chorobie, z którą się zmaga. Pojechać jeszcze w świat. I w Bieszczady, i do Grecji, Irlandii, nawet na Syberię. Do niedawna, mimo że tak długo mieszka już w Chojnicach, nie czuła się chojniczanką. Teraz mówi - to jest moje miasto.
Łucja pisze wiersze
Tekst i fot. Maria Eichler Łucja Gocek ze swoim tomikiem pt. "mój mały Eden"

Jest poetką, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. I nie świadczą o tym wcale opasłe tomy wierszy ustawione karnie w szeregu na półce. ŁUCJA GOCEK nie pisze ciurkiem, każdy jej tekst dojrzewa długo i może dlatego zachwyca precyzją i przemyśleniem.