Pan minister przeszedł dobry trening. Wie, jak sprzedawać niepopularne informacje. Nie wie jednak, że taka "wiedza" bardzo go kompromituje. Bo co uwzględnił w swojej kalkulacji? Czy tylko śniadania i kolacje? A gdzie obiady i podwieczorki (warzywa i owoce już teraz są drogie, a będą jeszcze droższe)? I co z usługami, co z transportem? To się nie liczy? To nie będzie miało wpływu na ceny żywności?
W Sejmie premier Tusk lał miód na strwożone serca rodaków i zapewniał, że rząd bardzo troszczy się o obywateli i nie chce ich obciążać nadmiernymi kosztami. Dlatego nie będzie słuchał rad ekonomistów i opozycji (że w nosie ma opozycję - to rozumiem, ale żeby poniewierać ludźmi znającymi się nie tylko na domowych budżetach!). Mówił też, że nie da się, dla dobra narodu, oczywiście, wmanewrować w radykalne reformy finansów państwa. One są nieprzewidywalne i dotyczą niewiadomej przyszłości. A jemu chodzi o to, by tu i teraz obywatelom żyło się godnie!
Premier wie, co mówi. Wybory to nie jakaś mglista przyszłość. Będą już za rok.
I oto chodzi...
Udostępnij