Moim zdaniem nie tylko stoczniowcy, ale my wszyscy powinniśmy żądać od premiera Tuska rozmowy o przyszłości polskiej armii i naszego przemysłu zbrojeniowego. Fakty są bowiem bezlitosne. W tym roku na dozbrojenie naszych 2200 żołnierzy w Afganistanie planuje się wydać pół miliarda złotych, w przyszłym - miliard. Tymczasem wielokrotnie bogatsi Niemcy utrzymują niewiele ponadczterotysięczny kontyngent. Porównywać ich przemysłu zbrojeniowego do naszego nawet nie ma sensu. Rozumiem, że polskie władze mają omal mocarstwowe ambicje. Ale żeby na arenie międzynarodowej rozdawać karty, trzeba mieć pieniądze i przemysł zbrojeniowy. A z tym u nas gorzej niż źle.
W ubiegłym roku przychody 33 spółek przemysłu obronnego, w których udziały ma skarb państwa, wyniosły 8,34 miliarda zł. Dało to... 160 milionów zł strat. Państwo, które nie jest w stanie kupić kilku bezzałogowych samolocików i paru nowoczesnych śmigłowców, wysłało swoich żołnierzy na wojnę. I nie wie, co dalej z tym począć.
To kto ma wiedzieć?