Przed rokiem panowie Brendan i Tom znaleźli się - bez swojego zezwolenia - w prezydenckim orędziu poświęconym Traktatowi Lizbońskiemu, a przygotowanym przez posła Jacka Kurskiego. Ileż to się wtedy złych słów polało na urzędującą głowę państwa. I co? Zmieniła się! Choć - jeśli pamięć mnie nie myli, to zmienić się miał akurat prezes Jarosław, który wystąpił odmieniony, jak dajmy na to, chłopiec z plakatu. Nie chciał się wcześniej pan prezydent spotkać z parą gejów, a teraz prezydencka minister dziękuje im za świąteczne życzenia i zawiadamia o wielkanocnym festiwalu. Znowu na prezydencka głowę posypią się gromy - tym razem obrońców tradycyjnych rodzin, ale już nikt w Europie nie zarzuci mu, że dyskryminuje mniejszości.
Natomiast nie zmienia się - i słusznie - Jarosław Kaczyński, który zarzucił Platformie, że w tej partii nie ma żadnych zasad: "jest polityka, interesy, interesy i jeszcze raz interesy".
I premier się zmienił. Po kilku dniach milczenia, Donald Tusk wreszcie doszedł do tego, że w przypadku senatora Misiaka doszło do złego styku działalności partyjnej i biznesowej. Wczoraj premier zapewnił, ze będzie wnioskował o usunięcie Misiaka z partii i klubu. A co na to sam Misiak? Senator do południa proponował, że nie będzie twarzą PO w eurowyborach. Taką sobie "dotkliwą" karę wybrał. Nie powiedział: postąpiłem źle. Wracam do biznesu. Może wtedy spojrzelibyśmy na niego łaskawszym okiem. Jaki z tego morał? "Kasa Misiak, kasa"...