Celem strategicznym tego rządu i tej koalicji (a przynajmniej jej części) jest wejście do Unii Europejskiej. Jasno mówili o tym liderzy SLD przed wyborami, jasno mówią premier i ministrowie już po wyborach. To nie będzie proste przedsięwzięcie, bo niechętnych Polsce w Zjednoczonej Europie nie brakuje, bo możliwe jest, że ich przybędzie, gdy okaże się, iż ostateczne warunki naszego wejścia okażą się nie do końca zgodne z polskimi oczekiwaniami. Przed nami referendum i gigantyczna praca, aby przekonać do integracji choć część z tych, którzy tak bardzo jej się boją, bo tak mało o niej wiedzą. A siewców strachu nie brakuje; przecież codziennie słyszymy, że w Unii Polska zmieni się w ugór kolonizowany przez wypranych z jakichkolwiek moralnych i etycznych wartości tzw. Europejczyków.
W tej sytuacji zdumienie wywołuje niebywała konsekwencja, z jaką SLD robi wszystko, aby stracić poważnego sojusznika na drodze do Unii - polski Kościół. Z premedytacją mówię o sojuszniku, nawet jeśli dotąd w sposób oficjalny nie zadeklarował jeszcze swego stanowiska. Wystarczy jednak przeczytać wywiad z biskupem Jezierskim, który dziś publikujemy, wystarczy przypomnieć sobie inne wypowiedzi hierarchów, aby stało się jasne, iż może to być - w znacznej części zresztą już jest - potężny sprzymierzeniec. Dlatego jako nieprzemyślane i niepolityczne (najdelikatniej rzecz ujmując) uznaję pomysły w rodzaju nowelizacji ustawy antyaborcyjnej czy - najświeższy - zalegalizowania konkubinatu, w tym także związków homoseksualnych. W tym ostatnim wypadku powoływanie się na wymóg prawa unijnego (musimy, bo tak trzeba w UE) jest po prostu nieprawdziwe. A to dyskredytuje autorów tej inicjatywy.
Nie tylko to, zresztą.
Polityka polega na wyborze pomiędzy tym co ważne i ważniejsze. Nie ma dziś dla Rzeczpospolitej niczego ważniejszego nad wejście do Unii. Temu powinno być podporządkowane wszystko i temu podporządkowani winni być wszyscy, będący "za". Oczywiście, jeśli chcą uchodzić za polityków, a nie zastęp Czerwonych Chust na wycieczce do stolicy.
Na gorąco
Jan Raszeja
Wejść do UE za wselką cenę? - komentuje Jan Raszeja