Nie zawsze ważne jest to, co jest w gazetach. Czasami ciekawsze jest to, dlaczego czegoś nie ma. Przeglądając wiadomości agencyjne w dniu 22 lipca nie widać nawet oznak chęci zorganizowania jakichkolwiek obchodów rocznicy uchwalenia Manifestu PKWN. A przecież było to najważniejsze święto PRL-u. Skoro tyle starych świąt się obchodzi, to dlaczego tego akurat nie?
W dniu tym nie było zbyt rozbudowanych ceremonii i tym samym nie jest on aż tak mocno pamiętany, jak pochody i akademie na 1 V. Jednakże jak jest potrzeba, to wymyśleć zawsze coś można. Przyczyna tkwi głębiej - w braku potrzeby obchodzenia tego święta.
Manifest PKWN powstał pod Moskwą, kształt ostateczny nadał mu Stalin, do Chełma Lubelskiego (podano, że tam był przyjęty) trafił w postaci ogłoszenia kilka dni później. Nie trzeba dodawać, że PKWN był marionetkowym tworem całkowicie podporządkowanym Kremlowi. Podobieństwo do Targowicy jest wręcz uderzające. Obchodzenie rocznicy ogłoszenia PKWN było zatem czymś podobnym do zmuszania niewolników do wyrażana radości z przebywania w niewoli. Był to dobry sposób na przedłużanie niewolnictwa, zły dla kondycji niewolników. Nic dziwnego, że nawet w czasach PRL-u zbytnio nie przydawano temu świętu pompatycznych ceremonii, a po odzyskaniu suwerenności w 1989 roku nikt nie miał potrzeby i ochoty na radosny powrót do niewolniczego stanu zależności. Dotyczy to oczywiście również działaczy PZPR wysokiego szczebla, którzy musieli wysłuchiwać poleceń Kremla, ale robili często wiele, by ich nie posłuchać.
Brak obchodów tych świąt świadczy o wyzbyciu się przez Polaków (i tak już w czasach PRL-u niewielkich) skłonności do niewolniczych zachowań.
Na gorąco
Roman Bäcker