I teraz już wiemy, że: ustawodawca wymyślił nieprecyzyjne sformułowanie, producenci skwapliwie to wykorzystali, policja w tym kraju nie ma zielonego pojęcia ile wiatrówek i pistoletów na śrut zostało kupionych (chociaż wie, że bandyci podczas napadów często się nimi posługują), a w ogóle to wcale się nie zamierza uznać tego typu broni za niebezpieczny - z wszystkimi tego konsekwencjami.
Na przykład zakazem jej sprzedawania komu popadnie, tak to się dzieje obecnie.
Bo właściwie: czemuż by nie? Każdy egzemplarz broni: ostrej czy także gładkolufowej to - w rękach amatora - potencjalne zagrożenie. Pisałem o tym wiele razy. W najlepszym wypadku jej posiadacz może zrobić krzywdę sobie albo - niechcący - komuś innemu. Ze znacznie gorszymi sytuacjami spotykamy się coraz częściej, gdy z zimna krwią, dla zabawy strzela się do ludzi. I druga prawidłowość: im więcej broni w rękach prywatnych, tym częściej takie wypadki będą się zdarzały. Im łatwiejszy będzie do niej dostęp, tym częściej stawać się będzie własnością ludzi, którzy nigdy nie powinni dotykać nawet brzytwy a tym bardziej spustu. Bo nawet nieuzbrojeni są groźni a wzbogaceni o strzelbę staja się śmiertelnie niebezpieczni.
Co ustawodawca pokręcił, ustawodawca odkręcić może i powinien. Niech o tym pomyślą, podczas letniej przerwy w procesie naprawiania Rzeczpospolitej, nasi parlamentarzyści. Gdy wrócą z urlpów przepytamy ich czy pomyśleli.
Na goraco
Jan Raszeja
Przed kilkoma dniami, zaraz po tym gdy dowiedzieliśmy sie o kolejnym ostrym strzelaniu z wiatrówki (mieszkance Kielc, która była celem udało się ujść bez szwanku, bo uliczni myśliwi chybili) obiecaliśmy, że wrócimy do sprawy. Dotrzymaliśmy tej obietnicy.
