Krzaklewski wygwizdany! Już nawet przez swoich. Straszna klęska. Nie pamiętam, by - po roku 1989 ktokolwiek odchodził aż tak przegrany. Aż się nie chce o tym pisać, by nie kopać leżącego, ale przemilczeć tego też nie sposób.
Odszedł szef (co tam szef? Wódz!) związku zrzeszającego niemal milionową armię ludzi. To rzecz jasna nic w porównaniu z tamtą legendarną "Solidarnością" roku 1980 i o połowę mniej niż w roku 2000, ale jednak sporo. Odszedł ktoś, kto jeszcze dwa-trzy lata temu kierował 38-milionowym krajem "z tylnego siedzenia", bo związkowi zawodowemu udało się stworzyć rząd i zdominować parlament. A Krzaklewski rządził tym związkiem niepodzielnie i autokratycznie od jedenastu lat!
Przegrał, bo zapłacił za wplątanie "Solidarności" w politykę. Na nic się zdało przepraszanie za AWS. Bo to były zbyt późne przeprosiny. Pan Marian w ogóle zbyt wiele zrozumiał za późno. Przede wszystkim to, że go nie chcą, że już czas na pożegnanie. Warto wiedzieć, kiedy odejść. On nie wiedział.
I dlatego przegrał w tak fatalnym stylu. Tak ukochał władzę, tak przywykł do suwerennego panowania, że aż trzeba było go wygwizdać. Już pierwsze cztery tury głosowania powinny dać mu do myślenia, że jeszcze niby jest w grze, ale faktycznie już z votum nieufności. A on chciał grać tak długo, że w końcu oddał "stołek" walkowerem. I dopiero wtedy dostał oklaski. Ostatnie.
Na gorąco
Michał Żurowski
Krzaklewski wygwizdany! Już nawet przez swoich. Straszna klęska. Nie pamiętam, by - po roku 1989 ktokolwiek odchodził aż tak przegrany. Aż się nie chce o tym pisać, by nie kopać leżącego, ale przemilczeć tego też nie sposób.