Teraz było mniej ruchliwie: parlamentarzysta uczepił się mównicy sejmowej stanowiąc z nią oraz z wyłączonym mikrofonem jedność, czyli zwartą bryłę. I trwał na sali mimo próśb, gróźb, upomnień, kilku przerw oraz wykluczenia z obrad - wszystkiego tego doświadczył na tej swojej golgocie. Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości, że za Rejtanem mogą pójść inni, teraz ich się pozbył: po dwóch wiekach z hakiem poszedł Janowski. Problem w tym, iż Matejko nie doczekał. I w tym, że każda epoka ma takiego Rejtana na jakiego zasługuje.
Niby zabawnie, a naprawdę wcale nieśmiesznie. Upiorne liberum veto, warcholskie "nie pozwalam" wróciło wczoraj jak ponury refren. Coraz częściej parlamentarzyści, ludzie od których - zdawać by się mogło - wolno, trzeba oczekiwać przestrzegania prawa (a regulamin sejmowy jest wszak zapisem poselskich praw, obowiązków i parlamentarnego zachowania), bo obiecali, bo przysięgli tak czynić. Janowski nie tylko wczoraj złamał te zasadę, zresztą nie tylko on - okrywając się poselskim immunitetem - zdążył w tej kadencji opluć prawo Rzeczpospolitej. Nie wnikam w intencje, interesują mnie skutki. A te są takie: nasz parlament wlecze się w ogonie instytucji, do których Polacy mają zaufanie i szacunek. Politycy zamykają listę profesji, które wymarzyliśmy dla naszych dzieci. Na dźwięk słowa "polityka" wielu ludziom robi się niedobrze. Anarchizacja i brutalizacja życia - nie tylko tego sejmowego - staje się problemem, z którym nie wiemy jak się uporać, za to któremu nie sposób się dziwić: wczoraj Janowski z mównicy świecił przykładem. A jutro? Ktoś już się znajdzie.
Na gorąco
Jan Raszeja
Kto chciał, mógł, miał zdrowie i czas mógł wczoraj obejrzeć w telewizji farsę, w której główną rolę Posła Niezłomnego odegrał Gabriel Janowski, znany wcześniej raczej z występów o charakterze okupacyjno-tanecznym.