Na gorąco

     Niby jeszcze wczoraj rano wszystko było wiadomo: Samoobrona dostaje marszałka, LPR - przewodniczącego. Dzielą się po bożemu stanowiskami w zarządzie, a i POPiS-wi skapnie okruch ze stołu: łupy rozdysponowano, bo prawica zawarła taka koalicję, że ani mucha nie siada, ani SLD nie usiądzie we władzach województwa przez ładnych kilka lat.
     Kilkanaście godzin przetrwała ta wirtualna koalicja.
     Nie wiem (ale obiecuję, że się będziemy dowiadywać, bo to strasznie ciekawe) jakich argumentów użyli eseldowcy, czym przekonali dwoje radnych Samoobrony, dzięki którym wczorajsza wypowiedź przewodniczącego klubu SLD-UP Stanisława Pawlaka dla "Pomorskiej" ("My do opozycji? Na razie nic takiego się nie szykuje") stała się ciałem i władzą. Wiem co innego.
     Najpierw: nie starczy mieć większość, jeszcze trzeba umieć ją utrzymać dłużej niż przez jedną noc. A jak się nie potrafi to należy zająć się czymś innym niż robieniem polityki - nawet w skali tylko wojewódzkiej. Można, na przykład, coś hodować, albo wyplatać koszyki.
     Potem: lepiej się nie kompromitować wzywając na pomoc - jak to robi Wojciech Mojzesowicz - prokuratora. Takie wołanie o ratunek wcale nie jest dramatyczne, lecz żenujące i śmieszne.
     Na przyszłość: wczorajsi przegrani nie są, paradoksalnie, aż tak bardzo przegrani. Pomysłu na rządzenie (ani ludzi, którzy potrafiliby dobrze rządzić) i tak nie mieli, a w opozycji też jest być fajnie i wygodnie. Poza tym może nie zmarnują tego czasu.
     I dorosną.