Próby znalezienia odpowiedzi na pytanie o to czy w Iraku jest broń masowego rażenia w jakiejkolwiek z jej odmian, czy też jej nie ma nabierają posmaku farsy. Inspektorzy szukają i nie znajdują, Irakijczycy walą się w piersi, że niczego nie mają, Amerykanie powiadają, iż dysponują dowodami, ale nie powiedzą jakimi.
Do ONZ trafiło właśnie 12 tysięcy stron stosownych dokumentów przesłanych z Bagdadu. Można przypuszczać, że po przeczytaniu tej makulatury Narody Zjednoczone będą wiedziały dokładnie tyle samo, co przed lekturą. I pytanie jakie sobie postawia będzie to samo: mają, czy nie mają? Rzecz jest oczywiście ważna, choć przecież nawet gdyby Saddam Husajn coś tam wyprodukował, na pewno będzie to kropla w morzu arsenałów już nawet nie amerykańskich czy rosyjskich, ale nawet tych gorzej stosunkowo zaopatrzonych - indyjskich, pakistańskich, chińskich a nawet izraelskich. Zresztą wiadomo, że przepis na bombę atomową można znaleźć w Internecie, stosowne półprodukty kupić na czarnym rynku a żeby ją przetransportować nie jest potrzebna jest żadna rakieta; starczy torba turystyczna.
W tej sytuacji obawa Amerykanów przed bagdadzkim reżimem (odrażającym i wstrętnym, ale jednak mało dziś groźnym) zastanawia. Powoduje, że ma się ochotę zapytać: OK, prezydencie Bush. A tak naprawdę, to o co właściwie panu chodzi?
JAN RASZEJA
Na gorąco
Próby znalezienia odpowiedzi na pytanie o to czy w Iraku jest broń masowego rażenia w jakiejkolwiek z jej odmian, czy też jej nie ma nabierają posmaku farsy.