List siedmiu premierów i jednego prezydenta popierający stanowisko Stanów Zjednoczonych w sprawie Iraku, wywołał burzę. Od wczoraj mnożą się komentarze, rodzą analizy, kłębią hipotezy, spekulacje i pytania. Czy Europa się podzieliła? Jak wielki sukces odniosła amerykańska dyplomacja? Czy Francja i Niemcy znalazły się w izolacji? Czy ktokolwiek zwracał się do szefów innych państw z propozycją podpisania tego listu? A jeśli nie - to dlaczego? A jeśli tak - to kto odmówił?
A ja jestem bardziej ciekaw czy jego sygnatariusze znają wyniki sondażu przeprowadzonego przez Instytut Gallupa, z którego wynika, że 75 procent mieszkańców krajów kandydujących do Unii (w Polsce - ponad 60) jest przeciwnych wojnie. Prawie tyle samo jest zdania, iż tak naprawdę chodzi tylko o iracką ropę. Nie chce na wojnę iść ponad 80 procent obywateli unijnych narodów. Powinni o tym wiedzieć, bo w bitwach nie walczą premierzy czy prezydenci. I nie oni giną.
Z listu wynika, że jego autorzy nie mają najmniejszych wątpliwości, że Irak ma broń masowego rażenia. Myślę: czas najwyższy, aby przekonali i nas, iż tak jest naprawdę. Nadszedł czas, aby dowiedli, że iracki satrapa jest śmiertelnie groźny dla nas. Dla Pragi, Londynu, Berlina, Warszawy, dla naszych domów i naszych dzieci. Tylko wtedy byłaby to wojna sprawiedliwa i konieczna.
A jeśli im się nie uda, mają wyjście: niech się zaciągną do marines.
Na gorąco
Jan Raszeja
List siedmiu premierów i jednego prezydenta popierający stanowisko Stanów Zjednoczonych w sprawie Iraku, wywołał burzę.