To jeszcze nic. Rząd miał nie tylko za mało czasu na dyskusję z Unią, ale też na dyskusję z sobą. W rezultacie w poniedziałek mieliśmy w telewizorze żenujący spektakl. Jeśli ktoś włączył Jedynkę, o 19.38 mógł usłyszeć wiceministra Plewę, który stwierdził, że niższe dopłaty będą do wszystkich hektarów, a wyższe do niektórych. O 19.47 główny negocjator Truszczyński stwierdził, że będzie obowiązywał system mieszany - 1/4 dopłat do każdego hektara, pozostałe do produkcji roślinnej i zwierzęcej.
To jeszcze nic. Wcześniej główny negocjator przekonał posłów z Komisji Europejskiej, że "nie można wskazać konkretnej osoby bezpośrednio odpowiedzialnej za te rozbieżności". Więc komisja zachowała się konsekwentnie i daleko odrzuciła wniosek posła Giertycha z żądaniem, żeby premier pociągnął kogo trzeba. Do odpowiedzialności, oczywiście.
"Problem polskiej kury wykluwa się u góry" - napisali na transparencie hodowcy drobiu grzebiącego, oblewający wczoraj gnojowicą Urząd Wojewódzki we Wrocławiu. Przechodnie, których dopadł charakterystyczny zapaszek, mogli jeszcze przeczytać czerwono na białym: "Rząd robi nas w jajo". I to by było na tyle.
Na gorąco
Małgorzata Felińska
Przez dwa lata, siedem miesięcy i dziewiętnaście dni nasi negocjatorzy nie zdołali uzgodnić z Unią Europejską jednej z najważniejszych rzeczy - w jaki sposób będą wypłacane rolnikom dopłaty bezpośrednie. Najważniejszej nie tylko dla Polski, bądź co bądź kraju chłopskiego, ale też dla Unii, której połowę budżetu zjada wieś.