A kiedy zapytano go, dlaczego inną miarę stosuje wobec państw ubiegających się o wejście do Unii niż w stosunku do tych, które już w niej są (bo przecież kilka krajów unijnych zachowuje się w kwestii irackiej dokładnie tak jak Polska), usłyszano w odpowiedzi: "kiedy się jest w rodzinie, ma się więcej praw, niż kiedy się prosi o wejście do niej".
Nie byłem i nie jestem - czemu dawałem w tym miejscu wielokrotnie wyraz - zwolennikiem pobrzękiwania szabelką w rytm wybijany przez amerykańskie bębny wojny. Uważam, że nadal nie ma dla niej uzasadnienia; argumenty, które dotąd usłyszałem mnie nie przekonują.
Tylko niech mnie prezydent państwa, które mocarstwem przestało być przed dwustu laty nad Berezyną, nie poucza o tym, co powinniśmy robić, aby nas wpuszczono na Pola Elizejskie jak swoich. Już dawno i po wielekroć zapłaciliśmy za wstęp na europejskie salony. Niech mi - ani francuski, ani jakikolwiek inny polityk - nie każe siedzieć w kącie, bo inni, ważniejsi, mają głos. Tak jakoś się porobiło na świecie, że wcale nie są już tacy ważni, a i ten świat już nie wokół nich się kręci. I nie opowiada przypowieści o życiu rodzinnym, bo jeszcze kilka takich mądrości, a uznamy, iż lepiej być sierotą.
Na gorąco
JAN RASZEJA
Prezydent Francji powiedział, że wsparcie polityki USA wobec Iraku przez Polskę i inne kraje kandydujące do Unii to "infantylizm", "lekkomyślność", "świadczące o niezbyt dobrym wychowaniu". "Zmarnowali" (czyli my, Polacy, zmarnowaliśmy) - mówił Chirac - "okazję, aby siedzieć cicho" (o czym piszemy w artykule "Cicho, Polacy!").