PKW nie wiedziała, że sprawa Leppera została przedawniona, a on sam już na starcie kampanii zyska dzięki tej wpadce kilka procent poparcia. Wyrazy ubolewania ze strony PKW należą się więc bardziej Polakom, a nie Lepperowi.
Ale naprawdę zdumiało mnie coś innego - sto tysięcy podpisów, które udało się Samoobronie zebrać w parę dni. Byłem pewien, że po kompromitacji w rządzie Jarosława Kaczyńskiego i serii skandali w tej partii spryciarzy, Leepper nie zdoła zebrać wymaganej liczby podpisów. To prawda, że większość wyborców - delikatnie mówiąc - podatna jest na populistyczne hasła i ma słabość do "naszego Jędrka", jednak powrót Samoobrony na scenę polityczną wydaje mi się wyjęty z noweli Sławomira Mrożka. Jasne, że Lepper w wyborach nie ma szans. Ale solidnie namiesza. I za pieniądze telewizyjnych abonentów będzie przez wiele dni opowiadał o swym męczeństwie, zyskując znów pion, niczym rosyjska wańka-wstańka. Bo kto nie lubi słuchać o tym, że rząd kradnie i oszukuje naród? Któż zaprotestuje słysząc, że zarabiamy grosze, a Bruksela nas zniewala i okrada?
Ten chłopek roztropek w garniturze od Armaniego pytany przez dziennikarza, czy to schyłek jego kariery, odparł z właściwą sobie butą: "Jaki koniec kariery politycznej? Nigdy nie było końca i nie będzie, chyba że Bóg mnie powoła"...